Strony

18.03.2017

Od Shere Khana do La Vidy (S) Nocne spotkanie

Dzień chylił się już ku końcowi. Na odpoczynek wybrałem swego rodzaju polanę, otoczoną ściśle ze wszystkich stron modrzewiami, gdzie nie gdzie także sosnami. Powodowało to, że dotarcie na nią nie było łatwe. Jednak zaliczyłem to do plusów, gdyż zmniejszało ryzyko spotkania z jakimś drapieżnikiem lub pasterzem, który zabłądził ze swoją trzodą. Stado było wykończone wędrówką, więc już po kilkunastu minutach wszyscy gotowi byli do snu, w tym ja. Gdy już upewniłem się, że wszystkie moje obowiązki wykonałem, stanąłem lekko na uboczu i opuściłem głowę. Jednak długo wyczekiwany sen nie zamierzał zaszczycić mnie swoją wizytą. Nie wiem, jak długo  tak stałem ze spuszczoną głową, ale w końcu zorientowałem się, że wszyscy już śpią. Z racji, że ja nadal miałem problem z zaśnięciem, postanowiłem udać się na małą wycieczkę. Po cichu przedarłem się przez chaszcze i na szczęście udało mi się nikogo nie obudzić. W czasie mojej wędrówki napotkałem mały strumień, z którego napiłem się wody. Przeszedłem jeszcze kilka metrów, po czym stwierdziłem, że czas już wracać. Tak też zrobiłem. Dotarłem na polanę, zachowując taką samą ciszę jak przy opuszczaniu jej. Ledwo znalazłem się na miejscu, a tuż przede mną, jak spod ziemi, wyrosła końska sylwetka. Następnie usłyszałem kobiecy, emanujący pewnością siebie, ale i nieufnością głos:
- Kim jesteś?- zapytała klacz. Niestety, nie udało mi się jej zidentyfikować po głosie. Dostrzec jej za dobrze też nie mogłem, gdyż gwiazd tej nocy było mało, a księżyc zasłoniły gęsto rosnące drzewa.
- Mam na imię Shere Khan, a ty?- odparłem. Zapanowała chwila ciszy.
<La Vida?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!