Strony

4.03.2017

Od Eden do Calipso (F)

Cieszyłam się na myśl o postoju w Hatgal. Od jednego ze starszych osobników dowiedziałam się, że zapuszczanie się w zbyt bliskie okolice miasta jest skrajnie niebezpieczne, ale ufałam swojej przywódczyni i wiedziałam, że ta nie podprowadzi ich ludziom pod nosy, dlatego nie czułam niepokoju. Mój nastrój był tym lepszy, że miasto rozciągało się u brzegu ogromnego jeziora, które było na tyle duże, by również konie mogły zaczerpnąć z niego życiodajnej wody bez obaw o to, że dwunogi postanowią je złapać. Wbrew temu nieustannie byłam czujna, starając się trzymać blisko Calipso, ale też nie napierać za bardzo na jej przestrzeń osobistą. Zdążyłam zorientować się, że klacz mimo stosunkowo niewielkich rozmiarów (porównując do fryzyjki), wcale nie lubiła być pilnowana jak źrebię i często chodziła własnymi ścieżkami, co oczywiście w pełni akceptowałam.
Postanawiając jak najlepiej skorzystać z postoju, przekłusowałam kawałek wzdłuż brzegu, ciesząc się pięknym zachodem słońca odbijającym w tafli wody. Miejsce niewątpliwie było urokliwe, na tyle urokliwe, że złapałam się na chwili melancholii. Nie mając jednak zamiaru wspominać hodowli, w której się urodziłam, bo nawet jeśli tamtejsze tereny i rozległe pastwiska zapierały dech w piersiach, nie wspominałam ich dobrze. Ciepło myślałam jedynie o swojej matce, która zawsze wiedziała, jak podtrzymać mnie na duchu, nawet kiedy skończyłam dwa lata i w teorii byłam już dorosła.
Do dziś wyrzucam sobie, że uciekłam i zostawiłam matkę za sobą, choć w głębi ducha wiem, że rodzicielka nie chowa o to urazy – wręcz przeciwnie, jest dumna z córki, której udało się podążyć w ślady ojca. Niemniej, wierzę, że pewnego dnia uda mi się znów spotkać z Guitaną, kto wie, może nawet dołączy do klanu?
Rozmyślając, postawiłam parę kroków na wilgotnym brzegu, a potem stopniowo moczyłam ciało od pęcin po kolana. Westchnęłam z ulgą, gdy chłodna woda obmyła nieco bolące od wędrówki stawy. Wciąż przyzwyczajam się do nowego trybu życia, dotychczas nie pokonywałam takich odległości, a podkowy niczego jej nie ułatwiają. Próbowałam się ich nawet pozbyć, ale szybko zdałam sobie sprawę, że to niemożliwe. Najwidoczniej tylko ludzie mogą zdjąć ze mnie to ustrojstwo, a nie chcę się z nimi więcej widzieć.
Mrużąc ślepia, czuję jak rześki, wiosenny wiatr porusza moją grzywą i ogonem. Rozkoszuję się jego dotykiem, który koi zmęczone mięśnie. Nie minęło jednak dużo czasu, jak usłyszałam za sobą odgłos innego konia wchodzącego do wody. Napotykając wzrokiem swoją Przywódczynię, lekko skłoniłam ku niej łeb i posłałam uśmiech.
<Calipso?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!