Strony

24.06.2019

Od Shiregt'a do Mivany ,,Mój świat się skończył"

Kończyny odmawiały mi posłuszeństwa. Po prostu mnie zamurowało. Oddech przyspieszał coraz bardziej, choć nie było to zbyt widoczne, robiło mi się słabo. Przed oczami latały mi czarne płaty. W głowie dudniło echo słów Mivany, pasujących do siebie równie dobrze jak elementy układanki przedstawiającej latającą rybę na drzewie winogronowym z fruwającymi dookoła krwiożerczymi motylkami.
Co? Gdzie? Jak? To absurd. Jeden z tych chorych żartów. Po prostu zmęczyła ją zabawa.
Co ona zamierza niby zrobić? Masz wszystko, czego pragnie większość koni...władzę, rangę, przyjaciół, dostatek. 
Pewnie wpłynęłoby to na nią dobroczynnie, ale...znacznie lepiej porozmawiać niż skazywać się na wieczną samotność i boleść tylko dla stabilizacji ducha, nie? 
Powiedziała może. Może...nie może. Prawda? Nie może. PRAWDA?
Potrząsnąłem gwałtownie głową, pozbywając się dziwnego uczucia sparaliżowania, jednak klaczy już nie było w zasięgu mojego wzroku.
— Mivana!
Pognałem przed siebie na złamanie karku, prosto, byle jaką ścieżką, nie dbając o cierniste krzaki i ślizgając się na mokrej od rosy trawie. Zacząłem miotać się po całej okolicy, przetrząsać każdy krzak, budząc połowę mieszkańców puszczy swoimi wrzaskami, by odszukać utęskniony, dający powietrze widok. Czułem, jakbym dusił się wewnętrznie. Powoli rozpacz i tęsknota pod wpływem ziół zaczęły przeradzać się w żałośliwy gniew zmieszany z paniką. Jak ona śmie tak mnie straszyć?! Nie mogła zniknąć. To tylko pieprzony sen. Ta cała sytuacja jest zbyt abstrakcyjna, by mogła być czymś więcej. Wycieńczony lataniem w tę i z powrotem, stanąłem w końcu pod którymś drzewem. Dębem. Z grymasem złości na pysku dyszałem ciężko. Nie próbowałem nawet powstrzymywać łez, skapujących na korzenie i wsiąkających w ziemię. Powieki robiły się coraz cięższe. Próbowałem protestować, zadzierając głowę ku niebu, ale Morfeusz okazał się silniejszy.
~Następnego dnia~
Ktoś trącił mnie w szyję, mrucząc coś zza mgły. Otworzyłem szeroko lekko zapuchnięte oczy, ale przed sobą miałem tylko zalany słońcem step widoczny poprzez gałęzie drzewa. Mój spoczynek był serią koszmarów z jeleniowatą klaczą w roli głównej, straszniejszą tym bardziej, że nie mogłem się obudzić. Sny trwały bez końca, następowały po sobie jeden po drugim...Lecz najgorszy dopiero się zaczyna. 
Znów przygryzłem wargę, jednak tuż obok siebie zauważyłem Dantego z nienaturalnym wyrazem pyska przypominającym zmartwienie. Prędko się ogarnąłem i wlepiłem w niego zdziwione spojrzenie.
— Hej, bracie...wszystko okey? - wciąż wpatrywałem się w niego tępym wzrokiem, próbując zrozumieć, co miał przez to na myśli.
— Tak. Coś mnie ominęło? - spytałem niewinnie, próbując zatrzeć głosem ślady po łzach i liczne zadrapania. Kasztan milczał przez chwilę, wpatrując się w mnie z najwyższą powagą.
— Shiregt...proszę. - wyrzekł z trudem te dwa słowa, wciąż patrząc mi w oczy. Odwróciłem głowę, unikając jego spojrzenia.
— Nie chcę o tym rozmawiać. - oznajmiłem stanowczo, dając wyraźnie do zrozumienia, że na więcej nie ma co liczyć. Przeszedłem obok konia raźnym krokiem, zmierzając w kierunku klanu. Podczas nocnej gorączki nie tykały się mnie żadne drogi, ale wszędzie, gdzie w dół, to do jeziora Chirgis. Brat ruszył za mną w milczeniu. Na spotkanie z lasu wyszedł nam Boroo. Bez słowa dołączył do naszego żałobnego orszaku. Już z dala usłyszałem rżenie współtowarzyszy. Wziąłem głęboki wdech i wyszedłem na otwartą przestrzeń. Wyprostowany i dumny jak zawsze, nadchodziłem. Mimo wszystko gdy się zbliżyłem widziałem już te spojrzenia, słyszałem te szepty. Dobrze. Niech gadają. Tej bandzie i tak nic do tego.
~Trochę czasu później~
— Ała! - syknęło głośno źrebię, podkurczając nogi. Wyprostowałem znowu bezceremonialnie prawą, wzdychając tylko cicho w geście przeprosin i wracając do składania złamanej kości. Mogłem podać na tą ranę szarpaną coś przeciwbólowego, to by się tak nie wiercił przy dotykaniu. Nie mam głowy do myślenia.
— To od czego ją masz? - szepnąłem do siebie z poirytowaniem, wykonując ostatni ruch. Westchnąłem z ulgą, odchodząc i podziwiając swe dzieło. Bułany ogierek powoli podniósł się na trzech kończynach.
— Zagoi się raz dwa. - wydusiłem z siebie lekki uśmiech. Rzuciłem parę uprzejmości w kierunku jego rodziców, po czym odszedłem w swoją stronę. Odprowadzany wzrokiem przez ojca, brata i kilku najlepszych plotkarzy szedłem przed siebie stępem po linii prostej, wpatrując się uparcie w horyzont. Czasem potykałem się o kamienie i doły, jednak nie dbałem o to. Słoneczna kula zbliżała się ku niemu, ku zachodowi, osiągnąwszy szczyt już jakiś czas temu. Żar bił teraz bardziej od rozgrzanej ziemi i powietrza. Po pewnym czasie zboczyłem ku jezioru i przyspieszyłem do kłusa. Czułem rozlewający się po sierści pot. Ogonem intensywnie oganiałem się od owadów, gryzących jak w amoku, nie zwracając uwagi na trzepnięcia. Wkrótce moje kopyta zachrzęściły na żwirze. Zatrzymałem się tuż przy linii brzegowej. Zimne fale obmywały moje pęciny, a morskie, przesycone solą powietrze uderzało w nozdrza. Ciemne wody od nieba w oddali oddzielała cienka jak nić płowa linia. Czy to na niej się skryła...?
To tak bardzo bolało. A wraz z upływem czasu ból paradoksalnie się wzmagał. Nieustający, tępy, wyniszczający ból, nie opuszczał mnie ani na chwilę. Nic nie było w stanie go zagłuszyć. Zatruwał paszę i sen, przysłaniał inne kwiaty i życia. Dlaczego to tak bardzo boli? Czemu ona stoi mi przed oczami? Muszę się jakoś wyrwać. Świat się jeszcze nie skończył.
Mivana odeszła. Świat się skończył.
Nie umiałem zaprzeczyć samemu sobie. 
Westchnąłem cicho, mrużąc oczy. Odwróciłem się od fal i ruszyłem stępem, powłócząc nogami, ku majestatycznym wzgórzom. Maszerowałem tak z trawą długo, aż do wieczora, kiedy zaczęło się ściemniać. Stanąłem w połowie drogi na kolejne wzniesienie.
Coś mi to przypominało. Uczucie, którym obdarzyłem siwą klaczkę. Niebiańskie upojenie jej osobą, wypełniającą przez pewien czas cały mój świat, pragnienie i zarazem siła do podejmowania kolejnych wyzwań każdego dnia, żar, szczęście niemające logicznego uzasadnienia. Radość i wdzięczność za to, że ktoś po prostu...jest. 
Teraz zdawało się to tylko cieniem, lekkim ukłuciem w sercu. Tym razem namiętność miała inny posmak, z pewnością dojrzalszy i bardziej świadomy. Czy to dlatego tak późno zdaję sobie z tego sprawę? Poza tym była zwielokrotnieniem do entej potęgi wszystkich objawów, nasilających się z każdą chwilą z nią spędzoną. A gdy do całego koktajlu emocjonalnego dolejemy odejście Mivany...nie może to przejść bez echa, prawda?
Nie lubię jej.
Ja ją kocham.

CDN

3 komentarze:

  1. Awuuu, w końcu <3

    (,,Nie lubię jej", czy tylko ja widziałam w tym momencie Shiregt'a jako obrażone dziecko w przedszkolu? xD)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem czemu, ale pierwszy raz te dopisy pochyłą czcionką mnie wnerwiają. Może dlatego, że przechodzisz z pięknych opisów otoczenia do tak krzyczących myśli? Serio, jak to czytałam to miałam wrażenie, że Shiregt na mnie wrzeszczy xD Ale może to tylko moje odczucia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Im więcej razy to czytam tym bardziej mam inne zdanie a propos nich xD

      Usuń

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!