Na dźwięk czegoś pomiędzy skrzypieniem a trzeszczeniem kopyt w mokrym śniegu, wyraźnie przybliżającym się, zastrzygłem uszami, przełknąłem ostatni łyk lodowatej wody i podniosłem łeb. W moją stronę kłusowała średniego wzrostu, zgrabna klacz. Długa, jasna grzywka opadała jej na czoło, a błękitne tęczówki wyraźnie odcinały się na tle sierści. W pierwszym odruchu zamierzałem przyjąć pozycję obronną, lekko zaskoczony tym najściem, jednak czułem, że skądś ją znam. To...
— Shi! - odezwała się cicho, lecz wyraźnie. Oczy jej się śmiały. Wspomnienia wróciły. Życzliwa Rose - przynajmniej z wyglądu się nie zmieniła. Z tyłu głowy zapukała jednak na koniec tego ciągu uczuć niegłupia myśl: Co ona tu robi...?
— Rose, dawno cię już nie widziałem. - odparłem przyjaźnie, prostując się. Na naszych pyskach zagościły jeszcze szersze uśmiechy i...na kilka chwil zapadło milczenie. Słyszeliśmy tylko własne oddechy. Dawniej zamieniały się one jeszcze w obłoczki pary, jednak wiosenne ocieplenie zrobiło swoje.
— Co cię tu sprowadza? - zadałem nurtujące mnie pytanie.
— To długa historia...ale przybyłam tu, by dołączyć z powrotem. - w tym momencie wbiła wzrok w ziemię. - Wiem, że to bezczelna prośba po tym, jak odeszłam bez pożegnania...
— Skądże. - przerwałem jej z cieniem uśmiechu. Było to trochę podejrzane, ale nie mogłem bezpodstawnie oskarżać i odrzucać wszystkich potencjalnych członków, którzy wydawali się szemrani. Klan by się nam wykonił. - Z chęcią przyjmiemy cię z powrotem. Zresztą, w takich czasach każda para kopyt się przyda. - dodałem, bardziej do siebie. Moja rozmówczyni znów się ożywiła.
— W każdym razie, postaram się wam to wynagrodzić. - oznajmiła zdecydowanym tonem. - A...teraz to ty jesteś władcą klanu, prawda?
— Zgadza się. - potwierdziłem, po czym spytałem: - Jaką funkcję chciałabyś pełnić w stadzie, innymi słowy, jaką rangę wybierasz?
— Mogłabym zostać stróżem.
— No to załatwione. Witamy ponownie w stadzie. - znowu w naszym dialogu pojawiła się dłuższa pauza, podczas której oboje skubnęliśmy nieco pożywienia. Tym razem przerwała ją Rose.
— Może rozprostujemy nieco nogi...? Przy okazji zapoznam się z otoczeniem bazy.
— Skoro tak mówisz, chodźmy. - podrapałem się o pień drzewa i wstrząsnąłem grzywą, gotów na mały spacer.
— Jeżeli nie chcesz, nie musisz...
— Tyle że ja chcę. Teraz już nie masz wyboru. - odparłem śmiało, wychodząc przed nią i popychając lekko do przodu. Klacz nie odpowiedziała. Poruszaliśmy się ścieżką wokół naszego miejsca pobytu, zataczając powoli coś, co przypominało okrąg. Nagle moja towarzyszka zatrzymała się pod jednym z drzew, na skraju lasu. Skarłowaciałe, nagie, w dodatku dosyć cherlawe, wyraźnie nieprzystosowane do tutejszych klimatów, jednak jakoś zdołało wyrosnąć na mongolskiej ziemi. Musiało zostać zasadzone przez człowieka. Gałęzie przy bliższym przyjrzeniu się tworzyły jako takie skupiska. W śniegu leżał nadgniły, okrągły, czerwono-brązowy owoc.
— Jabłoń. - mruknąłem, czekając na reakcję Rose.
— Poznaliśmy się pod jabłonką. Pamiętasz? - rzekła. Faktycznie. Przed oczami stanęła mi tamta scena. Dwoje nastolatków nad szemrzącym strumykiem, w cieniu korony tego drzewa. Ogierek zdejmował właśnie niżej wiszące jabłko. Potwierdziłem krótkim skinieniem głowy.
— Mamy teraz trochę czasu. Może opowiesz mi, co robiłaś do tego momentu...?
<Rose? Czas na opowieści (nie)dla dzieci na dobranocXD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!