Las. Ponure drzewa rzucały ogromne cienie w barwie atramentowej czerni. Z głębi można było wyłapać pohukiwania puszczyka, które po głębszym zwróceniu uwagi momentalnie zanikało wśród koron drzew. Gdy skupiło się wzrok na jakimkolwiek szczególe terenu, zamazywał się on w mgnieniu oka - jednak podświadomość widziała obraz owej puszczy.
Tętent kopyt. Zwróciwszy głowę w kierunku dźwięku ujrzałem tylko nicość, a za mną rozległo się rżenie. Odwracałem się, stąpałem w miejscu mamiony odgłosami lasu błąkałem się jak źrebię we mgle. Narastał we mnie coraz to większy strach. Po chwili usłyszałem złowrogi krzyk Shiregt'a. Spojrzałem w tamtą stronę, i o dziwo ujrzałem dobrze znaną mi postać. Od gniadosza pałał nieuzasadniony gniew, a jego oczy zdobiły karmazynowe refleksy. "Halt, masz natychmiast wynosić się poza granice Mongolii! Słyszysz?!" wykrzyknął. Chciałem cofnąć się o krok, jednak wszystkie mięśnie zesztywniały, odmawiając posłuszeństwa. Ogier zaczął szarżować wprost na mnie. Wiatr zawył przeraźliwie, w powietrzu unosił się metaliczny zapach krwi, a ja nie mogłem nic zrobić. Stałem, i czekałem na najgorsze.
Obudziłem się. Serce biło mi jak oszalałe, oddech znacznie przyspieszył a głowa pulsowała nieznośnym bólem. Pamiętałem tylko obraz gęstej cieczy. Mruknąłem coś pod nosem i przeczesałem dłonią włosy. Po chwili gwałtownie zatrzymałem oddech i powoli przysunąłem rękę do twarzy. To tylko sen. Jednak gdy odgarnąłem koc, pod którym spędziłem noc, ujrzałem dwie, ludzkie nogi. Ludzkie nogi, ludzkie ręce... Dotknąłem swojej twarzy. Ta również nie przypominała w żadnym stopniu pyska andaluzyjskiego ogiera, którym byłem jeszcze wczoraj. Bardzo powoli wyciągnąłem nogi za pryczę, i postawiłem pierwszy, bardzo chwiejny i niezdarny krok. Balans na dwóch kończynach zamiast czterech był o wiele trudniejszy, toteż usiadłem ponownie na łóżku. Rozejrzałem się dookoła. Znajdowałem się w niewielkiej jurcie w biało-czerwone pasy. Prycza stała na wprost drzwi wejściowych. Na lewo od nich znajdowała się niewielka kuchnia nieoddzielona zabudową od sypialni połączonej z salonem, w której stał niewielki stolik oraz moje łóżko. Na prawo zaś znajdowało się wejście do jeszcze jednego pomieszczenia. Ciekawość przewyższyła niechęć do ludzkich kształtów, więc zacząłem stawiać pierwsze kroki. Po kilku minutach ćwiczeń chodziłem jak zwykły dwunożny, udałem się więc do drugiej jurty i ostrożnie wszedłem do środka. Moim oczom ukazał chłopak w wieku może siedemnastu lat. Krótkie, brązowe włosy... Obok jego łóżka leżała podwójna pochwa z saksą i krótszym nożem do rzucania. O ścianę namiotu oparty był długi łuk oraz kołczan z tuzinem strzał o szarych bełtach. Nie chcąc budzić młodzieńca wycofałem się bezgłośnie, po czym odetchnąłem cicho. Najważniejsze było zachować spokój, i odnaleźć się w tym świecie. Rozglądając się po pomieszczeniu ujrzałem taką samą broń jak ta, którą posiadał chłopak. Opuszkami palców musnąłem rękojeść saksy i nie minęły dwie, może trzy sekundy, jak zacząłem wymachiwać bronią udając, że z kimś walczę. Po krótkim zapoznaniu się z bronią odnalazłem odzienie - lnianą koszulę, luźne spodnie, buty z miękkiej skóry oraz ciemnozielony płaszcz z kapturem.
Po włożeniu na siebie stosownych ciuchów przyjrzałem się swojej nowej postaci. Nierówno przycięte szpakowate włosy, centymetrowa broda i wyraźne rysy twarzy wyglądały znajomo. Podczas narcystycznego przeglądania się poczułem jak kawałek zimnego metalu odbił się od mojej klatki piersiowej. Ku mojemu zdziwieniu, na szyi zawieszony miałem srebrny liść dębu - odznakę pełnoprawnych zwiadowców. Zatem, czy w tym wcieleniu jestem... Zwiadowcą? Na to pytanie będzie musiał odpowiedzieć mi brunet, którego miałem zamiar niedługo obudzić. Jednak tuż przed wejściem do jego namiotu, po mojej głowie zaczęły krążyć myśli. Nie możesz tak. On nie wie, co się stało i oczekuje swojego normalnego mentora, a nie wariata, który twierdzi, że jest koniem. Przewódź mu dzisiaj, a jeśli dobrze spełnisz zadanie, jutro powrócisz do swoich.
Przypiąłem sobie do pasa pochwę, zarzuciłem na plecy kołczan i wziąłem łuk. Tajemniczy głos, kimkolwiek był, miał rację. Zamierzałem spełnić powierzone mi zdanie, więc wypadało poćwiczyć władanie bronią.
Tętent kopyt. Zwróciwszy głowę w kierunku dźwięku ujrzałem tylko nicość, a za mną rozległo się rżenie. Odwracałem się, stąpałem w miejscu mamiony odgłosami lasu błąkałem się jak źrebię we mgle. Narastał we mnie coraz to większy strach. Po chwili usłyszałem złowrogi krzyk Shiregt'a. Spojrzałem w tamtą stronę, i o dziwo ujrzałem dobrze znaną mi postać. Od gniadosza pałał nieuzasadniony gniew, a jego oczy zdobiły karmazynowe refleksy. "Halt, masz natychmiast wynosić się poza granice Mongolii! Słyszysz?!" wykrzyknął. Chciałem cofnąć się o krok, jednak wszystkie mięśnie zesztywniały, odmawiając posłuszeństwa. Ogier zaczął szarżować wprost na mnie. Wiatr zawył przeraźliwie, w powietrzu unosił się metaliczny zapach krwi, a ja nie mogłem nic zrobić. Stałem, i czekałem na najgorsze.
Obudziłem się. Serce biło mi jak oszalałe, oddech znacznie przyspieszył a głowa pulsowała nieznośnym bólem. Pamiętałem tylko obraz gęstej cieczy. Mruknąłem coś pod nosem i przeczesałem dłonią włosy. Po chwili gwałtownie zatrzymałem oddech i powoli przysunąłem rękę do twarzy. To tylko sen. Jednak gdy odgarnąłem koc, pod którym spędziłem noc, ujrzałem dwie, ludzkie nogi. Ludzkie nogi, ludzkie ręce... Dotknąłem swojej twarzy. Ta również nie przypominała w żadnym stopniu pyska andaluzyjskiego ogiera, którym byłem jeszcze wczoraj. Bardzo powoli wyciągnąłem nogi za pryczę, i postawiłem pierwszy, bardzo chwiejny i niezdarny krok. Balans na dwóch kończynach zamiast czterech był o wiele trudniejszy, toteż usiadłem ponownie na łóżku. Rozejrzałem się dookoła. Znajdowałem się w niewielkiej jurcie w biało-czerwone pasy. Prycza stała na wprost drzwi wejściowych. Na lewo od nich znajdowała się niewielka kuchnia nieoddzielona zabudową od sypialni połączonej z salonem, w której stał niewielki stolik oraz moje łóżko. Na prawo zaś znajdowało się wejście do jeszcze jednego pomieszczenia. Ciekawość przewyższyła niechęć do ludzkich kształtów, więc zacząłem stawiać pierwsze kroki. Po kilku minutach ćwiczeń chodziłem jak zwykły dwunożny, udałem się więc do drugiej jurty i ostrożnie wszedłem do środka. Moim oczom ukazał chłopak w wieku może siedemnastu lat. Krótkie, brązowe włosy... Obok jego łóżka leżała podwójna pochwa z saksą i krótszym nożem do rzucania. O ścianę namiotu oparty był długi łuk oraz kołczan z tuzinem strzał o szarych bełtach. Nie chcąc budzić młodzieńca wycofałem się bezgłośnie, po czym odetchnąłem cicho. Najważniejsze było zachować spokój, i odnaleźć się w tym świecie. Rozglądając się po pomieszczeniu ujrzałem taką samą broń jak ta, którą posiadał chłopak. Opuszkami palców musnąłem rękojeść saksy i nie minęły dwie, może trzy sekundy, jak zacząłem wymachiwać bronią udając, że z kimś walczę. Po krótkim zapoznaniu się z bronią odnalazłem odzienie - lnianą koszulę, luźne spodnie, buty z miękkiej skóry oraz ciemnozielony płaszcz z kapturem.
Po włożeniu na siebie stosownych ciuchów przyjrzałem się swojej nowej postaci. Nierówno przycięte szpakowate włosy, centymetrowa broda i wyraźne rysy twarzy wyglądały znajomo. Podczas narcystycznego przeglądania się poczułem jak kawałek zimnego metalu odbił się od mojej klatki piersiowej. Ku mojemu zdziwieniu, na szyi zawieszony miałem srebrny liść dębu - odznakę pełnoprawnych zwiadowców. Zatem, czy w tym wcieleniu jestem... Zwiadowcą? Na to pytanie będzie musiał odpowiedzieć mi brunet, którego miałem zamiar niedługo obudzić. Jednak tuż przed wejściem do jego namiotu, po mojej głowie zaczęły krążyć myśli. Nie możesz tak. On nie wie, co się stało i oczekuje swojego normalnego mentora, a nie wariata, który twierdzi, że jest koniem. Przewódź mu dzisiaj, a jeśli dobrze spełnisz zadanie, jutro powrócisz do swoich.
Przypiąłem sobie do pasa pochwę, zarzuciłem na plecy kołczan i wziąłem łuk. Tajemniczy głos, kimkolwiek był, miał rację. Zamierzałem spełnić powierzone mi zdanie, więc wypadało poćwiczyć władanie bronią.
*2 godziny później*
Po dwóch godzinach mozolnych ćwiczeń postanowiłem wrócić do środka i obudzić młodzieńca. Z tego co udało mi się wywnioskować z prywatnych notatek owego człowieka, którego zastępowałem, i on, i uczeń ubóstwiają ciemny napar zwany kawą, słodzony miodem. Więc gdy tylko wróciłem do namiotu zaparzyłem w dwóch kubkach owy napój. Aromat rozszedł się po całym wnętrzu, toteż nie zdziwiłem się, gdy po kilku minutach w moim namiocie stał brązowooki chłopak, uśmiechając się ciepło na mój widok.
-Mam nadzieję, że znajdzie się i krztyna dla mnie - powiedział, patrząc na kubek, z którego pociągnąłem już spory łyk cieczy.
Uniosłem jedną brew, podając młodzieńcowi kubek z naparem.
Will, ma na imię Will.
Kolejna trafna podpowiedź od głosu.
-Willu, dzisiaj czeka nas ciężki dzień - rzekłem, ostrożnie dobierając słowa.
Uczeń w zamyśleniu kiwnął tylko głową, jakby w ogóle mnie nie słuchał.
-Halo, ziemia do Willa - chłopak lekko zdziwiony poparzył na mnie zdziwionym wzrokiem - Czy ty kiedyś zaczniesz mnie słuchać? - uśmiechnąłem się kwaśno.
-Kiedyś zacznę - wyszczerzył zęby w uśmiechu - To co dzisiaj robimy?
-Mam nadzieję, że znajdzie się i krztyna dla mnie - powiedział, patrząc na kubek, z którego pociągnąłem już spory łyk cieczy.
Uniosłem jedną brew, podając młodzieńcowi kubek z naparem.
Will, ma na imię Will.
Kolejna trafna podpowiedź od głosu.
-Willu, dzisiaj czeka nas ciężki dzień - rzekłem, ostrożnie dobierając słowa.
Uczeń w zamyśleniu kiwnął tylko głową, jakby w ogóle mnie nie słuchał.
-Halo, ziemia do Willa - chłopak lekko zdziwiony poparzył na mnie zdziwionym wzrokiem - Czy ty kiedyś zaczniesz mnie słuchać? - uśmiechnąłem się kwaśno.
-Kiedyś zacznę - wyszczerzył zęby w uśmiechu - To co dzisiaj robimy?
*Pół godziny później*
Po dłuższym objaśnieniu zadania oraz trasy, którą mieliśmy podążać, spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy. Chłopak wyszedł na zewnątrz i obejrzał się w moją stronę: kiwnąłem głową na znak, aby szedł dalej. Nie za bardzo wiedziałem, gdzie idzie mój towarzysz. Mimo tego ruszyłem za nim żwawym krokiem i ujrzałem niewielki płot, i przywiązane do niego dwa konie: krępej budowy z kudłatą sierścią. Pierwszy z nich, najwyraźniej podopieczny Willa był siwy, zaś drugi lśnił brązami i czernią - piękny gniadosz. Podszedłem do drugiego zwierzęcia i końskim zwyczajem chciałem szturchnąć go łbem, jednak w porę opamiętałem się i niemrawo położyłem dłoń na chrapach wierzchowca. Ten popatrzył się na mnie i parsknął pytająco.
Abelard.
Głos wypowiedział imię konia, byłem tego pewien.
-Czeka nas długa droga, Abelardzie - rzekłem cicho.
Całemu zdarzeniu towarzyszyło mi dziwne uczucie. Oto sam rozmawiałem z koniem, który poddał się ludziom. Z wcześniejszej rozmowy z Willem dowiedziałem się, że są to specjalnie tresowane zwierzęta, z którymi zwiadowcy zwykli rozmawiać. Mruknąłem coś pod nosem i zabrałem się do siodłania.
Abelard.
Głos wypowiedział imię konia, byłem tego pewien.
-Czeka nas długa droga, Abelardzie - rzekłem cicho.
Całemu zdarzeniu towarzyszyło mi dziwne uczucie. Oto sam rozmawiałem z koniem, który poddał się ludziom. Z wcześniejszej rozmowy z Willem dowiedziałem się, że są to specjalnie tresowane zwierzęta, z którymi zwiadowcy zwykli rozmawiać. Mruknąłem coś pod nosem i zabrałem się do siodłania.
*10 minut później*
Ruszyliśmy równym kłusem. Starałem się jak najlepiej naśladować ruchy młodzieńca - zgrabnie unosił się w siodle, gdy Wyrwij stąpał lewą nogą, i siadał, gdy konik stawał na prawej. Po kilkudziesięciu przejechanych metrach udało mi się opanować tę czynność, jechałem więc dumnie wyprostowany.
Wensley, wieś do której zmierzaliśmy znajdowała się jeszcze godzinę jazdy na północ.
-Słońce osiągnęło zenit, więc zostało nam jeszcze około siedmiu godzin światła dziennego - rzekłem do czeladnika.
-Więc mamy około pięciu godzin na zwiad całej wioski - odpowiedział Will po chwili namysłu.
Kiwnąłem głową w milczeniu i potarłem brodę.
-Właściwie, po co trzymać się ścisłych reguł prawa - dodałem - Ostatnio tam byłeś, szukając swojego psa. Wystarczy sprawdzić mały oddział zbrojnych i czy po okolicy nie grasują złodzieje.
Will przytaknął z uśmiechem.
Wensley, wieś do której zmierzaliśmy znajdowała się jeszcze godzinę jazdy na północ.
-Słońce osiągnęło zenit, więc zostało nam jeszcze około siedmiu godzin światła dziennego - rzekłem do czeladnika.
-Więc mamy około pięciu godzin na zwiad całej wioski - odpowiedział Will po chwili namysłu.
Kiwnąłem głową w milczeniu i potarłem brodę.
-Właściwie, po co trzymać się ścisłych reguł prawa - dodałem - Ostatnio tam byłeś, szukając swojego psa. Wystarczy sprawdzić mały oddział zbrojnych i czy po okolicy nie grasują złodzieje.
Will przytaknął z uśmiechem.
*4 godziny później*
Gdy sprawdziliśmy oddział obronny i wypytaliśmy wieśniaków o bezpieczeństwo i ostatnie kradzieże, weszliśmy do oberży na krótki odpoczynek. Popijając aromatyczną kawę czas upłynął nam na luźnej pogawędce. Jednak szybko okazało się, iż pora wsiąść na koń i wracać do chaty. Podałem oberżyście dwie srebrne korony i poszliśmy osiodłać nasze wierzchowce. Ruszyliśmy raźnym kłusem, jednak drogę spędziliśmy w milczeniu. Mięśnie zaczęły mi drętwieć i piec niemiłosiernie. Na moją twarz wstąpił grymas niezadowolenia, lecz z pokorą musiałem znieść mordęgi.
Gdy tylko wyczyściliśmy i rozsiodłaliśmy konie pospiesznie usiadłem na swojej pryczy i rozmasowałem obolałe nogi. Will w tym czasie przyrządził wieczerzę, potrawkę z królika. Spojrzałem na mięso niechętnie, i odmówiłem jedzenia pod błahym pretekstem braku apetytu.
-Dobrze się spisałeś, Willu. - rzekłem, spoglądając na bruneta.
Nie usłyszałem żadnej odpowiedzi. Pochwała z moich ust musiała być dla niego czymś wielkim.
Gdy tylko wyczyściliśmy i rozsiodłaliśmy konie pospiesznie usiadłem na swojej pryczy i rozmasowałem obolałe nogi. Will w tym czasie przyrządził wieczerzę, potrawkę z królika. Spojrzałem na mięso niechętnie, i odmówiłem jedzenia pod błahym pretekstem braku apetytu.
-Dobrze się spisałeś, Willu. - rzekłem, spoglądając na bruneta.
Nie usłyszałem żadnej odpowiedzi. Pochwała z moich ust musiała być dla niego czymś wielkim.
*2 godziny później*
Kładąc głowę na pryczy, poczułem ulgę. Mięśnie powoli rozluźniały się, a po chwili pogrążyłem się we śnie.
-Sprostałeś zadaniu. - Głos był wyraźnie zadowolony. - Zgodnie z umową, możesz wrócić do swojego normalnego ciała, jednak pozostawiam ci wybór: możesz także zostać człowiekiem.
Zastanawiałem się nad odpowiedzią. Przypomniałem sobie rysy Shiregta, stukot kopyt Trouble, sylwetkę Mivany... Wspomnienia ze stada dawały przyjemne poczucie bezpieczeństwa i ochrony. Zdałem sobie sprawę, że to właśnie w Mongolii zostało moje serce, honor i wiara.
-To była niesamowita przygoda, jednak zostanę wierny memu władcy i ludowi, któremu poprzysięgłem służyć.
Obudziłem się. Głowa pulsowała nieznośnym bólem, mimo to powoli dźwignąłem się na nogi. Uczucie stania na czterech nogach było zarazem czymś nowym, jak i dobrze znanym.
-Wróciłem. - mruknąłem cicho.
Zaliczone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!