Strony

1.01.2019

Od Shiregt'a ,,Posłańcy zagłady"

W powietrzu wirowało mnóstwo śnieżnych drobinek, z łatwością miotanych przez silny wiatr, ale raczej w małej ilości jak na opad. Z tego względu oboje z Mivaną staliśmy tyłem do niego, aby puch nie cisnął nam się do chrap i oczu, rozmawiając o przysłowiowej ,,pogodzie", chociaż mój umysł zajmowały ostatnio znacznie poważniejsze i, niestety, przykre sprawy. W klanie zaczynało dziać się coraz gorzej, mimo że pozornie wciąż stanowił on bezpieczną ostoję. Czułem, że sprawy układają się niepomyślnie, że nadciągają ołowiane chmury zwiastujące tragedię, nie wiedząc jednak, czym jest dokładnie, nie byłem w stanie skutecznie zadziałać. Często w naszym dialogu pojawiały się długie pauzy, podczas których przemieszczaliśmy się o parę kroków, by znaleźć trochę pożywienia w nowym miejscu albo przyjrzeć się bliżej lodowym dziełom natury zwisającym z gałęzi drzew. Zabawa w ich strącanie trochę nam się już przejadła.
Wtem Miva stwierdziła, że słyszy tętent kopyt w galopie. Kiedy odwróciłem głowę do tyłu, po pierwsze w pysk uderzyła mnie fala śniegowych igiełek, po drugie zauważyłem pędzącego w naszą stronę Dantego. Gnał z całych sił, jakby goniła go co najmniej armia Czyngis-Chana, wyraźnie czymś przejęty. Nadstawiłem uszu i wybiegłem mu naprzeciw. Mój brat ledwo wyhamował tuż przede mną.
— Co się dzieje? - zapytałem stanowczo, zaniepokojony. Kątem oka zauważyłem ciekawskie spojrzenia i gesty innych koni, niektóre nieco bardziej nerwowe.
— Widziałem coś, co nie wróży nam dobrze... - wydyszał - ...tak, z pewnością widziałem, jeżeli tylko pozwolisz mi zebrać tu wszystkich jako dowódca. - dodał z promiennym uśmiechem i błyskiem w oku, cofając się o krok. Prychnąłem, przewracając oczami.
— Matko...Gadaj, bo przyciągniesz ich uwagę jako skazaniec. - warknąłem, choć musiałem to przed sobą przyznać, że w duchu parsknąłem śmiechem.
— W lesie niedaleko są intruzi. Cztery kułany. Idą w tę stronę. - rzekł już poważnym, niepodobnym do niego tonem. Kiedy rozejrzałem się dookoła, zdałem sobie sprawę, że echo rozniosło już wieść.
— Niech dokładnie cały klan zbierze się tutaj w bazie. Jeżeli wasi przyjaciele lub rodzina odeszli gdzieś dalej, poszukajcie ich i przyprowadźcie tu, proszę. - powiedziałem ze spokojem godnym świętego. Rozpoczęło się gromadzenie stada. Razem z Mivaną i Dantem odeszliśmy na bok.
— Jesteś pewien, że tylko cztery?
— Tak, braciszku, ślepy jeszcze nie jestem. Żaden nie miał przy sobie broni, więc raczej nie mają ochoty nas wymordować, ale uznałem, że warto cię o tym powiadomić. - pokiwałem z zadowoleniem głową, nie zwracając uwagi na jego kąśliwy ton.
Akurat z lasu wyłoniły się cztery sylwetki kopytnych, zmierzających żwawym kłusem ku nam. Wyszliśmy im na spotkanie w grupie złożonej z moich rodziców, brata, stratega i mojej osoby. Tajemniczy przybysze zatrzymali się kilkanaście kroków przed nami, przypatrując się nam uważnie i czujnie, a zwłaszcza zebranemu na niewielkim wzniesieniu klanowi, odwzajemniającego się im nieufnymi spojrzeniami.
— Witajcie. - pozdrowiłem ich wyciągnięciem kopyta. - Co sprowadza w te strony szlachetnych mężów?
— Przybywamy tu, by nieść i głosić wiadomość dla wszystkich mieszkańców tych terenów. - instynktownie jakoś od początku nie pałałem do nich sympatią, a teraz moje podejrzenia się nasiliły. Niższy od reszty swoich kułan odchrząknął i wygłosił zapewne wyuczoną na pamięć mowę:
— Z woli Największego z Łaskawców, Pana Włóczni, Khuvi Zayaa'iego, tereny te są własnością jego stada. W związku z czym i uwzględniając pradawne prawa tyczące się ziemi, darowujemy Klanowi Mroźnej Duszy dziesięć dni na opuszczenie ich i dalszą egzystencję w spokoju, bez wchodzenia sobie w drogę. Khuvi Zayaa i jego wierni towarzysze. - jego głos, pewny siebie i szczery do bólu, wwiercał mi się nieprzyjemnie w uszy. Wszyscy byliśmy zaskoczeni. Początkowy szok dość szybko minął, przynajmniej mi, kiedy pokrzepiłem się tym, że z dużym prawdopodobieństwem była to nędzna, chytra sztuczka jakiegoś niewielkiego stada, mająca wykurzyć wszystkich potencjalnych konkurentów. Nasze imię było ostatecznie dość znane w okolicy.
— Wybaczcie, panowie, ale czy nie uważacie, że brzmi to niezbyt poważnie i szlachetnie? Wędrować o takiej porze roku wraz ze źrebiętami, ciężarnymi i emerytami wiele stai stąd? Jeszcze mi się to nie śniło. - w dyplomatyczny sposób ujawniłem nasze zamiary.
— Jest to tak samo poważne, jak ostrze mojego noża w twojej piersi, panie. - odezwał się najwyraźniej dowódca całego zgromadzenia. Zapadła chwila ciszy. 
— Skoro to tak ważna sprawa, myślę że lepiej będzie, jak omówię to osobiście z waszym władcą. - odparowałem.
— Shiregt... - szepnęła moja matka. - Ty nie możesz. - uniosłem brew. - Nie możesz jako przywódca opuszczać klanu. - powtórzyła twardo. Chociaż były rozczarowujące, jej słowa miały sens.
— Chcę, byście zaprowadzili do niego moich pośredników. Oni zajmą się resztą. Nie będzie to chyba stanowić problemu? - spodziewałem się, że zaczną się migać od tego na wszelkie możliwe sposoby, lecz kułany zgodziły się bez mrugnięcia okiem na cztery konie, co jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło. Miałem już jednak przynajmniej dwoje uczestników misji na oku i wiedziałem, że mogę im w tej kwestii zaufać.
— Miriada. Cardinano. - przywołałem do siebie siostrę i stratega. Wymieniłem z Mivaną porozumiewawcze spojrzenie - chciałem ją mieć przy sobie. Ale dwójka to było zdecydowanie za mało...
— Czy ktoś jeszcze?! - zawołałem w stronę tłumu, ale odpowiedziała mi cisza. Zamierzałem już wrócić do rozmowy, kiedy wyrwał się Etsiin. Nie znałem go zbytnio, ale wyglądał na mocnego przeciwnika; w razie czego będzie w stanie obronić resztę. Kolejnymi chętnymi byli rzecz jasna moi rodzice, warunki były jednak twardo postawione: 4 konie. Ostatecznie mój ojciec jakimś cudem puścił Yatgaar. Zastanawiałem się, czy nie ma w tym jakiegoś haczyka...
I oto moja drużyna ruszyła, prowadzona przez posłańców zagłady, zostawiając tylko niepewność kolejnego dnia i nadzieję. Nadzieję, że wyjdziemy z tego zwycięsko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!