Zaryłem nosem w prawie metrową w tym miejscu warstwę śniegu, wyrzucając w powietrze chmurkę migoczącego w promieniach zimowego słońca puchu. Podekscytowany nieco zabawą, wyhamowałem zbyt gwałtownie. Rosnące tu gęsto krzaki były nagie, ale mocno ścieśnione, drzewa liczne, a zaspy wyjątkowo wysokie. Położyłem się w tym miejscu na brzuchu, starając się jak najlepiej wykorzystać osłonę. Zbliżał się wieczór, świat powlekał się powolutku przejściową szarówką. Nie wiem, jak dałem się namówić na starego dobrego chowanego. Choć w głębi duszy potrzebowałem przerwy od obowiązków i stresu, z drugiej strony ciężko było mi uporać się z myślą, że przez lenistwo coś zawalę. Potrząsnąłem lekko głową, by skupić się na ukrywaniu. Mivana była w tej kwestii groźnym przeciwnikiem. Nadstawiałem uszu i wytężałem wzrok cały czas w napięciu. Wreszcie usłyszałem zbliżające się zwierzę. Zawsze mógł to być drapieżnik. Odetchnąłem z ulgą, gdy w oddali dostrzegłem sylwetkę...nie, dwie końskie sylwetki, idące przez las. Czyżby Miva wzięła kogoś do pomocy...? To nie w jej stylu. - zastanawiałem się, uważnie przypatrując się postaciom, ale żadna z nich nie reprezentowała koloru sierści klaczy. Przypadłem do ziemi jeszcze bardziej. Karo-srokatego osobnika, Vayolę, rozpoznałem bez trudu jednak Khairtai musiała podejść wraz z towarzyszką nieco bliżej. Zmrużyłem oczy. Cała sytuacja była podejrzana. Zresztą od jakiegoś już czasu, może od śmierci matki, Valentii, nasza czujka oddaliła się od reszty. A te ostatnie trzy źrebięta...Może ma to ze sobą jakiś związek? Co może być tak tajne, że wymaga odejścia w serce zagajnika? Ku memu przerażeniu towarzyszki zatrzymały się blisko mojej kryjówki, lecz nie zauważyły mojej obecności. Postanowiłem...cóż, krótko mówiąc, poszpiegować.
Klacze mówiły głównie szeptem, więc docierały mnie tylko urywki z rozmowy:
— No [...], jest jeszcze ktoś? - odezwała się trochę głośniej jasna siostra. Rozmówczyni uciszyła ją prędko i znów parę niesłyszalnych dla mnie zdań.
— Musimy [...], i to jak najszybciej. [...] taka okazja. - odparła Vayola.
— [...] mogę [...] już doczekać. - była to jedyna wypowiedź, której całości mogłem się domyślić.
Wtem towarzyszki ucichły, czymś zaniepokojone. Po chwili i mnie doszło wołanie na cały las:
— Shiiiregt! Wiesz, że i tak cię znajdę! - O k*rwa.
Nie, no proszę... - odprowadzałem bezradnie wzrokiem tę tajemniczą parkę, nie śmiąc się podnieść, dopóki nie zniknęła mi z oczu. Zerwałem się gwałtownie w złości, której nie mogłem powstrzymać mimo, że Miv była niczego nieświadoma. Żałowałem, że nie dowiedziałem się więcej, jednak nie dałem tego po sobie poznać, gdy przyjaciółka podbiegła do mnie w podskokach. Właściwie, na powód do rozpoczęcia dochodzenia to wystarczy.
— No weź, nawet się nie postarałeś. - prychnęła, wstrząsając grzywą pełną śniegu. Z jej pyska wydobywały się kłęby ciepłego powietrza w postaci przypominającej dym. Westchnąłem tylko, ,,wzruszając ramionami".
— Wracajmy już do klanu. - oświadczyłem. Moja towarzyszka przystała na to, choć nieco niechętnie.
Zjadłem trochę kolacji, ale nie mogłem już dłużej się z tym kryć. Podszedłem do klaczy i poprosiłem ją na bok.
— Czy mogę ci zaufać? - spytałem prosto z mostu.
<Mivana?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!