Oczywiście wystarczyło chwilę pomyśleć, żeby zagadkę rozwiązać. Chodziło o spotkanie się nad brzegiem jeziora. Wróciłam do klanu, nie zauważając nikogo po drodze. Zasnęłam i obudziłam się dopiero koło południa. Mimo to i tak byłam zmęczona. Zupełnie nie rozumiem, jak jakakolwiek klacz może z własnej woli chcieć mieć źrebaki-pomyślałam. Miałam już dość tej całej ciąży i chciałam, żeby to wszystko się skończyło. Zjadłam śniadanie (a uwzględniwszy porę dnia to prędzej obiad), po czym, ku mojemu zdziwieniu, dołączyła do mnie Khairtai.
-Cześć. Chciałam się zapytać, czy wszystko z tobą ok?-zapytała moja siostra.
-Cześć, cześć. Oczywiście, że tak, o co ci chodzi?-zapytałam lekko zaniepokojona.
-Wiesz...ostatnio zachowujesz się trochę inaczej i...jakby to ująć...przytyłaś-odparła klacz.
-Jest lato, mamy mnóstwo pożywienia. Wszyscy są teraz lepiej odżywieni niż zimą-odparłam, siląc się na obojętny ton. Oby tylko Khairtai nic nie zaczęła podejrzewać.
-No tak, ale...zapytam wprost, czy ty nie jesteś w ciąży?
-Ja? Niby z kim?-zawołałam ze zdziwieniem.
-Nie mnie to wiedzieć-odparła klacz.
-Coś sobie chyba znowu uroiłaś-powiedziałam.
-Czyli nie jesteś?-zapytała moja siostra. Kurczę, to jest chyba dobry moment, żeby jakoś na to przygotować przynajmniej ją...bo nie oszukujmy się, nie wmówię wszystkim, że znalazłam gdzieś jakieś źrebię i wspaniałomyślnie postanowiłam je adoptować, zwłaszcza, że będzie do mnie zapewne bardzo podobne-pomyślałam. Jednakże w tej samej chwili dołączył do nas Shiregt. Przywitał się, po czym zadał pytanie o samopoczucie.
-Jak się macie? Mam nadzieję, że wszystko w porządku-powiedział ogier. Spojrzał przy tym najpierw na moją siostrę, potem na mnie. Ja zaś miałam wrażenie, że patrzył na mnie trochę zbyt długo...Czy on może coś podejrzewać? STOP, Vayola! Przestań tak myśleć-zganiłam samą siebie w myślach. Porozmawiałam chwilę z nimi, a potem wymigałam się, tłumacząc się zmęczeniem. Resztę dnia spędziłam wykonując obowiązku czujki. Wieczorem poskubałam jeszcze trochę trawę. Kiedy konie po kolei zapadały w sen, ja kręciłam się niespokojnie po okolicy. W końcu jednak musiała udać, że i ja zasnęłam, aby nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Było to niesamowicie trudne, bo przez zdenerwowanie ledwo byłam w stanie wystać w miejscu. W końcu jednak wszystkie konie zasnęły i nadeszła odpowiednia pora, aby udać się nad jezioro. Otaczał mnie nieprzenikniony mrok, jednak nie robił już na mnie takiego wrażenia jak kiedyś. Można powiedzieć, że teraz stałam się niemal zwierzęciem nocnym, w końcu tak często musiałam coś załatwiać pod osłoną nocnej ciemności. Co jakiś czas dało się słyszeć jakieś pohukiwania, a raz nawet echo rozniosło po okolicy pojedyncze, długie wilcze wycie, które jednak dochodziło z daleka. Niewykluczone, że innych wszystko to przerażało, ale nie mnie. W każdym razie już nie. Dotarłam na miejsca, jak mi się wydawało, na czas. Chwilę pokręciłam się po brzegu jeziora, czekając na Naavirę. Ona niestety nie pojawiała się. Na początku tłumaczyłam to tym, że ma na pewno jeszcze czas. Jednak po dłuższym oczekiwaniu zaczęłam się mocno niecierpliwić, a w końcu i denerwować. Zjawa nadal się nie pojawiała. Nagle jednak poczułam skurcz w dolnej części brzucha. Na początku wzięłam to za coś niegroźnego, ale kiedy zaczęły się coraz częściej powtarzać, wiedziałam już, co się dzieje. Oddaliłam się nieco od wody w poszukiwaniu wygodnego i bezpiecznego miejsca. Następnie położyłam się na ziemi. Skurcze nie ustępowały, a jedynie przybierały na sile. W końcu wydałam na ten świat jednego źrebaka. Uniosłam się lekko, szykując się do wstania. Ból jednak ani trochę nie zmalał. Musiałam znowu się położyć. Już po chwili pojawiło się drugie źrebię. Chcąc nie chcąc musiałam zrobić to, co do matki należy. Przyciągnęłam do siebie jakoś pierwsze źrebię i zaczęłam je czyścić. W tej samej chwili przez moje ciało przeszła kolejna fala skurczów. Po krótkim czasie urodziłam trzecie źrebię. To jakiś żart! Żeby mieć dwójkę, to musi być niesamowite szczęście (w moim przypadku pech), a co dopiero trójkę!-pomyślałam. Ku mojemu zdziwieniu, pierwsze źrebię już zaczęło się podnosić. Ani razu się nawet nie zachwiało. Drugie chciało iść w jego ślady, ale dwa razy przewróciło się i w konsekwencji nie dało rady samo ustać. W końcu i ja, po dłuższej chwili zdołałam się podnieść. W tym czasie pierwsze źrebię zrobiło już kilka ślamazarnych kroków, a drugie zdołała stanąć na nogach, choć kiedy próbowało zacząć chodzić, natychmiast się przewróciło. Zaniepokoiło mnie jednak, że trzecie właściwie nie dawało oznak życia. Kiedy się nad nim pochyliłam, zauważyłam jedynie, że oddycha. Zniżyłam głowę, aby lepiej się mu przejrzeć, ale po chwili podniosłam ją, zaskoczona. Pierwsze źrebię postanowiło zaspokoić swój głód. Cóż miałam zrobić? Musiałam mu pozwolić. Skupiłam się jednak z powrotem na nadal nieporuszającej się istocie. Trąciłam ją lekko pyskiem. To poskutkowało. Źrebię uniosło główkę i zaczęło się dookoła rozglądać. Po chwili jego wzrok spoczął na mnie. Zaczęło próbować wstać, ale niemal natychmiast się przewróciło. Nie przejęłam się tym, w końcu chyba zawsze potrzeba co najmniej kilku prób. Pierwsze źrebię zdążyło zaś już się najeść i oddało swoje miejsce drugiemu.
-Ok, czas najwyższy nadać wam jakieś imiona. Ty będziesz Virginia, ty Risa, a ty Arrow-na koniec spojrzałam jeszcze raz na swoje najmłodsze dziecko. Nadal nie było w stanie wstać. Postanowiłąm więc mu pomóc. Kiedy jednak Arrow stanął na swoich nogach, niemal natychmiast się przewrócił. Tak samo było za drugim, trzecim, a nawet siódmym razem. Teraz już byłam pewna, że coś tu jest nie tak. Kiedy mu się dokładniej przyjrzałam spostrzegłam, że jego przednia prawa noga jest nieco krótsza od pozostałych. Zaniepokoiło mnie, ale nie mogłam zrobić nic innego jak dalej starać się pomóc mu ustać. W końcu za którąś próbą to się udało. Jego siostry stawiały już pewne kroki, a nawet zaczynały trochę mówić. Na początku powtarzały tylko nawzajem swoje imiona i słowo "mama". Kiedy jednak Arrow zrobił krok, ponownie się przewrócił. Stwierdziłam, że koniec tego dobrego. Albo wstaje sam, albo trudno. Słabe jednostki muszą odpaść, tak działa natura-pomyślałam, robiąc kilka kroków w stronę jeziora. Virginia i Risa podążyły za mną.
-Mamo, zaczekaj!-zawołał Arrow.
-To wstawaj i chodź za mną-odparłam. Po chwili ogierkowi udało się stanąć samemu na własnych nogach. Zrobił kilka kroków, po czym znowu się przewrócił. Westchnęłam z rezygnacją. Poruszał się inaczej, niż powinien. Bardziej niepewnie i nieporadnie niż jego siostry. A to mogło jedynie znaczyć, że to nie koniec moich problemów z nim. Przeszło mi przez myśl, czy by go nie zostawić albo jeszcze lepiej, utopić. W końcu Virginia i Risa mogłyby mi się kiedyś do czegoś przydać, jako moje następczynie, ale on? Kaleka?-myślałam. Arrow znowu się podniósł i zaczął iść w moją stronę. Ja także zrobiłam kilka kroków do niego, samemu nawet nie znając swoich rozmiarów. W tej samej chwili ciemność rozświetlona została przez dziwną jasność. Odwróciłam się i ujrzałam wychodzącą z Jeziora Uws Naavirę. Widok był dość dziwny, bo normalnie w miejscu, gdzie ktoś znajdował się w wodzie, falowałaby ona. Jednak w tym przypadku, mimo wykonywanych przez klacz ruchów, woda pozostawała nieruchoma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!