— Etsiin?! - zawołałam zaniepokojona, ruszając szybko przed siebie wśród wzniecanych przez moje ciało kaskad kropel. Nim jednak dotarłam na miejsce, głowa ogiera ponownie znalazła się na powietrzu. Potrząsnął nią, po czym oznajmił:
— Chyba coś mam. Spójrz. - zachęcił mnie gestem do powtórzenia jego wyczynu. Podeszłam więc w to samo miejsce i powoli zanurkowałam. Jeden moment wystarczył, by dostrzec jakże słaby i odległy zarys skrzyni. Wynurzyłam się i również prędko otrzepałam, ale długiej, a teraz mokrej grzywki nie byłam w stanie odgarnąć. Jednym okiem dostrzegłam Larensa, który pojawił się przy nas znienacka.
— Widzę, że mamy tu coś konkretnego. - rzekł z igrającymi w bladych oczach iskierkami radości. Nie byłabym tego taka pewna, skoro znajduje się tak co najmniej ze sto kroków pod nami. - wyrwało mi się w myślach, lecz szybko takie nastawienie porzuciłam. Mam pomóc przyjacielowi, a nie go dołować. Przyjacielowi? - zamilkłam. Ech, znowu łapię się na rozmyślaniu, kiedy trzeba działać.
— Tak...Etsiin znalazł jakąś skrzynię. - odparłam z uśmiechem, wskazując kierunek.
— Dajcie mi sekundkę, moi mili państwo. - rzekł ptak, po czym zniknął pod wodą. Jego nieobecność nie trwała nawet parę chwil. Miał dziwną minę, zawierającą w sobie mieszankę rozczarowania, tajemniczości, zmieszania i jakiejś nieobecności.
— Ech...tak, to jednak nie to, lecz to nie ma znaczenia. Jeżeli nie macie nic przeciwko, kontynuujmy nasze wspólne poszukiwania! - dodał z niespodziewaną, ale krzepiącą nutą radości.
— Larens? Możesz powtórzyć to zdanie z twojej opowieści? - spytałam, zanim zdążył znowu zniknąć nam z oczu.
— Szukamy miłości, bo w głębi duszy wiemy, że tylko ona uczyni nas szczęśliwymi. - wyrecytował z dumą, a mnie znowu zatkało kakao. Jego wypowiedzi, z pozoru tak zwyczajne i niewinne, z jakiegoś powodu przeszywały moje serce niczym armia małych, ostrych sztylecików. Nie potrafiłam wyzbyć się tego uczucia żadnym sposobem.
— Nie, nie to. To... - oznajmiłam ze spokojem, lecz duch postanowił nie czekać na dalszy ciąg:
— Udawanie, że nic nie czujesz, nie sprawi, że uczucia znikną? A może to: Prawdziwa przyjaźń nigdy nie ginie? Czytam tego sp...
— Przestań! - zaprotestowałam głośno. Trochę zbyt głośno. - Ten dotyczący kryształu. - dodałam znacznie ciszej, nie śmiąc nawet podnieść wzroku znad czarnej toni pode mną.
— Ach. - westchnął krótko żuraw. - Inny rejon kraju, w pobliżu morza słonego, do którego ocean nie dociera, gdzie się potęgi ludzka i natury spierają, tę drugą wynosząc i spiętrzając. - rzekł obojętnym tonem, który w jego przypadku mógł oznaczać po prostu skrywaną urazę. Nastała chwila niezręcznej ciszy. Powtórzyłam sobie kilka razy wskazówkę w myślach.
— Chyba musimy poszukać w pobliżu, nie w samym jeziorze...i gdzieś, gdzie są ludzie. - mruknęłam.
— Najbliżej jest Ulaangom. - do rozmowy włączył się Etsiin. Pokiwałam głową, nie patrząc na niego, bo czułam, że wnet spłonę. - Niezbyt daleko, ale jeżeli chcemy wygrać z czasem... - urwał.
— ...musimy się pośpieszyć. - dokończyłam. Nasz przezroczysty towarzysz zatrzepotał skrzydłami i rzekł, ku mej uldze, ze swoim pełnym kurtuazji i uniesienia entuzjazmem:
— Nie traćmy go więc i dajmy się ponieść naszym instynktom! Jeżeli zniknę na jakiś czas, nie przejmujcie się. - po czym wzniósł się w powietrze. Odwróciłam w końcu głowę w stronę ogiera. Ten skinął porozumiewawczo. Ruszyliśmy kłusem na zachód.
Wędrowaliśmy na przemian truchtem i galopem, kiedy poczuliśmy pod kopytami twardy, stabilny grunt. Przez pierwszą połowę drogi podążaliśmy między brzegiem Uws a jednym z wyraźniejszych ludzkich traktów. Krajobraz bagienno-leśny powoli przeszedł w bezkresne, wolne od drzew, stepowe przestrzenie. Na horyzoncie widoczne były tu i tam kontury wzgórz. Nad nami rozciągało się gęsto ugwieżdżone niebo. Śliczna noc. - pomyślałam odruchowo, zadzierając szyję po raz kolejny. Emocje zupełnie opadły. W obliczu natury czułam tylko jakąś dziwną pustkę. Nikt nie przerywał ciszy. O tym, że obok siebie mam znajomego konia, świadczył jedynie tętent jego kopyt. Lubiłam milczenie - ale nie w takiej ilości.
— Etsiin? - zagaiłam, gdy już znalazłam ku temu powód.
— Tak? - odparł między jednym a drugim fulem.
— Jak myślisz, gdzie konkretnie jest ten kryształ? - teraz wydał mi się raczej głupi, ale rozmowa jakoś się rozwinęła i przez dłuższy czas utrzymała. Ostatni odcinek drogi znów wypełniła cisza. Zatrzymaliśmy się, kiedy tylko zamajaczyło przed nami uśpione Ulaangom.
— Dotarliśmy. - stwierdził z westchnieniem ogier, dysząc ciężko po naszym maratonie. Znów pogrążyłam się w myślach, układając plan dalszego działania.
— Słuchaj, Larens... - rzekłam nieśmiało, wciąż mając w pamięci mój wybuch. - Potrafisz wyczuwać moc płynącą z tych kryształów, prawda?
— Tak, konkretniej - płynącą z mojego obecnego domu.
— Mogłabym cię prosić, żebyś się rozejrzał i z grubsza ustalił, gdzie on może być?
— Oczywiście, doskonale rozumiem. - zakończył z uśmiechem żuraw, zatrzepotał skrzydłami i odleciał z niewiarygodną prędkością, pozostawiając za sobą krótkie, drgające smugi antymaterii.
Tymczasem Etsiin odchrząknął i zabrał się za tutejszą roślinność. Zrobiłam więc to samo.
— Nie sądzisz, że to...niesamowite? - mruknął w pewnym momencie koń.
— Cóż...z pewnością. - odpowiedziałam, nieco zaskoczona.
— Naprawdę, w życiu nie miałem lepszej przygody, i cieszę się, że tu jestem. Pewnie gadam jak skończony wariat...
— Nie, skądże. - zaprotestowałam, lecz dalszy dialog przerwało pojawienie się ducha.
— Moi drodzy, znalazłem coś bardzo interesującego. A otwarcie mówiąc - odnalazłem nasz cel. Chodźcie, szybko! - wyrecytował na jednym tchu. Galopem podążyliśmy za gładko sunącą po niebie świetlistą sylwetką, która zaprowadziła nas w pobliże jakiejś prymitywnej kopalni.
— Nie mogłem wejść do środka, lecz wyraźnie bije stąd energia śmierci i rozkładu. Jest tu jakaś blokada zmarłych, co jest dodatkowym dowodem. - oznajmił ptak. Uśmiechnęłam się, pełna energii do dalszego działania.
— A dla żywych? - spytał rozsądnie Etsiin.
— Przekonajmy się. - odparłam, ruszając w stronę tajemniczego, szerokiego, okrągłego wejścia. Przestąpiłam próg, ale nic szczególnego się nie wydarzyło. Tuż za mną wszedł mój towarzysz. Wtedy dopiero rozległ się głuchy huk. Odskoczyłam i obejrzałam się. Zamiast otwartej przestrzeni ujrzałam tylko ciemność. Coś zasypało wejście. Z zewnątrz dochodziły nas słabe okrzyki Larensa.
Nie zdążyłam nawet porządnie się przestraszyć czy uspokoić, gdy korytarz rozjaśniło blade, niebieskawe światło niewiadomego pochodzenia. Przełknęłam ślinę i spojrzałam instynktownie w oczy ogiera, i znów przeniosłam wzrok w głąb tunelu.
— Nie ma już odwrotu. - rzekł bardziej do siebie. Ruszyliśmy ostrożnie, wytężając wszystkie zmysły w poszukiwaniu jakichś nadzwyczajnych pułapek, jednak ku naszemu zdziwieniu nic się jeszcze nie wydarzyło. Prosta droga ciągnęła się jakby bez końca. Powoli dopadało mnie coraz większe zmęczenie. Powieki kleiły się, monotonia otoczenia była niczym narkotyk. Nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Jednocześnie narastał we mnie gniew i najróżniejsze podejrzenia. Wciąż nic się nie zmieniało, nie musnął nas nawet najlżejszy powiew powietrza. Człapaliśmy przed siebie w poczuciu bezsilności. Krok za krokiem, niebieskawy blask, mlaśnięcia ubitej ziemi, dwa chrapliwe oddechy...
Uratowało mnie nagłe zderzenie się z równie nieprzytomnym towarzyszem. Na moment mnie to otrzeźwiło, lecz kolejne spojrzenie przed siebie sprawiło, że wpierw senność i beznadzieja powróciły ze zdwojoną siłą, a następnie - paradoksalnie - ustąpiły jakiejś nieprzyjemnej lekkości. To jakieś bardzo błędne koło! Halo, śmierć, może załatwiłabyś przynajmniej dwie łopaty i piwko na spółę?!
— Nie no, to jest bez sensu! - wykrzyknął desperacko ogier. - Nigdzie tak nie zajdziemy! NI-GDZIE! - jego słowa odbiły się mocnym echem, dodając mi trochę świadomości.
— Tak... - potwierdziłam słabo. - Tak, musimy poszukać gdzieś indziej. - dodałam głośniej. Oboje skierowaliśmy w tej chwili wzrok na ściany korytarza. Zaczęliśmy kopać je zawzięcie. Przemieszania z odłamkami skał ziemia dość łatwo ustępowała pod naporem mocnych zamachów. Światło w miarę postępów zmieniało swoje zabarwienie, co oznaczało, że jesteśmy na dobrej drodze.
Pierwszą przeszkodą, jaka wylazła dosłownie z gruntu, były owady. Całe roje owadów. Zaczęliśmy rzucać się po całym tunelu. Nie żądliły, nie gryzły, nie bzyczały nawet - wciskały się tylko wszędzie, w najmniejszą szparę, zwłaszcza do chrap. W ten sposób zamierzały nas chyba udusić. W poczuciu bezradności spróbowaliśmy jakoś kopać dalej. Wytrwałość się opłaciła. Już prawie bielusieńki blask przyciągnął je do ścian niczym pokryty żywicą lep.
Następnie w pewnym momencie temperatura spadła gwałtownie, dosłownie poleciała na łeb na szyję. Aktywność w postaci kopania przestawała wystarczać. Zdrętwiał mi kark, zesztywniały nogi, sierść pokrył szron. Etsiin również nie wyglądał najlepiej. Parliśmy dalej, coraz słabiej. Desperacko łapiąc oddech i opanowując kolejne fale dreszczy, wbijałam się w coraz twardszą warstwę ziemi. Tak to się nie skończy. Tak to się nie skończy. To nie koniec. Nie, to dopiero początek walki. - powtarzałam sobie w myślach właściwie automatycznie, bo dawno straciłam wiarę we własne słowa. Wzrok zaczęła mi spowijać mgła. Ciało odmawiało mi posłuszeństwa, traciłam czucie w poszczególnych jego częściach. Było to bardziej przerażające niż wcześniejsze dojmujące zimno. Ostatni raz uderzyłam głową w bryłę i osunęłam się na podłoże. Więc to wszystko? Szkoda... - pomyślałam, wbijając nieobecne spojrzenie przed siebie, gdzie drugi koń atakował jeszcze przeszkodę. Ułożyłam wygodnie łeb i zamknęłam oczy.
Zamrugałam parę razy. Byłam wykończona. Leżałam na ziemi w krótkim, ciemnym tunelu, do którego wpadało z tyłu delikatnie różowawe światło. Czyjaś kończyna obejmowała mnie za kłąb, a jej właściciel leżał tuż obok, z głową wspartą na mojej łopatce. Obejrzałam się do tyłu w tym samym momencie, gdy Etsiin otworzył oczy i natychmiast zerwał się na równe nogi, a mnie wróciła pamięć.
— Ale...przecież był ten cały szron...mróz, i w ogóle... - wpatrywałam się w ogiera, naiwnie oczekując jakiegoś sensownego wyjaśnienia.
— No, tak. Tylko że ty położyłaś się na ziemi, ja przerwałem i zrozumiałem coś...jak to odkręcić. Wracam do pracy. Leż spokojnie.
— Spokojnie...? - powtórzyłam zaskoczona, podrywając się dosyć wolno. Koń westchnął cicho.
— Musisz odpocząć. - odparł.
— Jeżeli ty nie musisz, to ja też nie. - ponownie zabraliśmy się za kopanie. Blask szybko zmieniał swoją barwę na intensywny, wręcz kłujący róż. Ostatecznie stał się tak dokuczliwy, że musieliśmy zamknąć oczy, żeby kopać dalej. Z czasem i ta metoda traciła na wartości.
— Zaczekaj! - wykrzyknął nagle ogier, jakby olśniony. Równocześnie wyczułam przed sobą nogą pustkę. - Jest! Jest! - wiwatował.
— Przecież...tam nic nie ma! Z zamkniętymi oczami i tak nic nie widać! - wydusiłam.
— Niby tak...ale ja naprawdę widzę! I to prawym! - mówił jak wniebowzięty. - Zrób krok do przodu, śmiało!
Światło mu obwody w mózgu przepaliło czy co?
— Wiem co mówię! Nie masz się czego bać! Sam jakoś nie mogę przejść... - rzekł jednym tchem, trącając mnie nosem. Wzdrygnęłam się, ale nie była w stanie ruszyć do przodu. No, niezłe wariatkowo nam się tu zrobiło... - Ja też chcę to skończyć.
— Tam nic nie ma. To bezdenna przepaść. Przepraszam. - mruknęłam. Zapadła chwila ciszy.
— Zaufaj mi. Proszę. Obiecuję, że już nigdy nie wejdę ci w drogę. Tylko zaufaj.
Zaufaj. Zaufaj. Pokręciłam delikatnie głową, powstrzymując łzy, po czym ruszyłam przed siebie galopem. Jak ginąć, to z rozmachem.
Z początku faktycznie miałam uczucie spadania, ale zaraz potem minęło. Pod nogami miałam stabilny grunt. Nie zastanawiałam się, jak to możliwe, przepełniło mnie bezbrzeżne szczęście.
— Naprzeciwko ciebie jest kryształ! - oznajmił głośno Etsiin. Chwilę potem miałam nasz cel w zębach. A świat zawirował...
Uniosłam powieki. Leżałam na trawie. Księżyc wisiał już nisko. Zbliżał się ranek. Byłam w najcudowniejszym miejscu na świecie - NA ZEWNĄTRZ.
— Emegtei! Już po wszystkim. - usłyszałam głęboki, pełen ulgi głos. Tuż przed sobą miałam ducha-żurawia, a tuż obok - nakrapianego ogiera. Poza tym ledwo mogłam ruszyć jakąś częścią swojego ciała. Wyplułam odruchowo to, co do tej pory kurczowo trzymałam w pysku. Intensywnie różowy, duży kryształ potoczył się po ziemi. Westchnęłam, uśmiechając się szeroko.
— Ech...wielka szkoda, że oko nie zostało na zawsze. - mruknął koń. Parsknęłam śmiechem, sama nie rozumiejąc, czemu.
Odpoczywaliśmy długo, nim ruszyliśmy w drogę powrotną, nie spiesząc się już i nie rozmawiając ze sobą. Dotarliśmy do tajemniczej jaskini tuż przed brzaskiem. Nim ustawiliśmy minerał w wyznaczonym miejscu, odezwał się Larens:
— Zaczekajcie momencik...Nie mam bladego pojęcia, jak wam się odwdzięczę za to poświęcenie.
— Nie ma sprawy. - odparłam krótko.
— Ech...no dobrze. Miejmy już to za sobą. Nie chciałbym się długo żegnać. To potęguje ból.
Gdy kryształ znalazł się na swoim miejscu, dosłownie wciągnął w siebie świetlistą sylwetkę ptaka. Zdążył jeszcze jedynie wykrzyknąć:
— Do zobaczenia!
KUUUUUUUNIEEEEC
*Także mojej weny*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!