Strony

4.11.2018

Od Shiregt'a do Mivany ,,Wypadki chodzą parami"

Wpatrywałem się w klacz, wciąż zszokowany. Co do ostatniego może i miała rację. Ostatecznie nic się nie stało. Więc co? Co się z nią i ze mną stało? - zacząłem w zamyśleniu odchodzić od towarzyszki w bliżej nieokreślonym kierunku. To nie była Miva, którą znałem. Jakby druga, ciemniejsza strona postanowiła nagle ujrzeć światło dzienne. Nie dane mi było jednak zyskać więcej czasu do namysłu, gdyż ponownie usłyszałem jej cichy, drżący głos:
— Hej...słyszałeś to...? - stanąłem jak wryty. Odwróciłem się powoli w jej stronę z grymasem irytacji i wzburzeniem w oczach, świdrując ją spojrzeniem. O nie, tego było za wiele. Kpiny, istne kpiny. Świat stanął na głowie, a ona będzie musiała za to zapłacić. - Proszę, teraz naprawdę...! To coś dużego! - dodała głośno i rozpaczliwie, cofając się o krok. Wciąż w napięciu obserwowałem klacz, kipiąc złością, lecz ukradkiem uważnie wsłuchiwałem się w otoczenie. Przez dłuższy czas kompletnie nic się nie działo. Zacząłem więc zbliżać się do towarzyszki z zamiarem wyrzucenia z siebie tego, co myślę, czyli paru soczystych słów; jednak w tym momencie na jej szczęście faktycznie doszedł mnie głuchy pomruk gór i huk, na który Mivana wzdrygnęła się. Cóż, nigdy nie miałem zbyt dobrego słuchu, więc dla mnie dźwięk był przyciszony, jednak rozpoznałem w nim łoskot jakiejś sporej lawiny. Odwróciłem się i ruszyłem biegiem w tamtą stronę, zostawiając klacz samą. Decyzję podjąłem właściwie spontanicznie, pragnąc jedynie oddalić się od niej, by nie powiedzieć czegoś, czego będę żałował, ochłonąć trochę. Dopiero w biegu analizowałem sytuację. Huk doszedł nas od strony stada, bardziej z boku, ale i tak mogli być jacyś ranni. Naprzód pchała mnie głównie naturalna ciekawość świata.
Kiedy dotarłem zdyszany i spocony na miejsce, było już po wszystkim, tylko niektóre niewielkie otoczaki kończyły od czasu do czasu swoje przeprowadzki. Ogromne rumowisko skalne wyglądało całkiem zwyczajnie. Po prędkich oględzinach nie zauważyłem nikogo z klanu. Westchnąłem cicho.
Wtem usłyszałem jakieś beczenie. Niedaleko mnie spod głazów wygrzebywał się powoli...koziorożec, dość rzadko widywane stworzenie. Po krótkim namyśle postanowiłem mu pomóc. Nie wyglądał na więcej niż półtorej roku. Niezwykle ostrożnie stawiałem kopyta na częściowo obluzowanych skałach. W kierunku młodego zbliżało się również zwinniej i szybciej dorosłe zwierzę, ale ze znacznie większej odległości, z samej góry. Dotarłem więc do koziorożca jako pierwszy. Poraniony i oszołomiony, nie miał zbytnio siły, by się bronić przed moją pomocą, choć przyznam, że dzielnie próbował. Wreszcie udało mi się odrzucić na bok duży kamień. Stworzenie wyskoczyło zgrabnie na głaz obok.
Odrzucona przeze mnie skała potoczyła się o parę kroków dalej...a góry zadrżały ponownie w gniewie. Zacząłem jak najszybciej przeskakiwać, by dotrzeć do bezpiecznego miejsca obserwacji. Za mną podążało koźlę, co poznałem po głośnym stukaniu kopyt. Zdążyliśmy tuż przed kolejną lawiną. Kiedy się w końcu obejrzałem, spokojny o swój los, zobaczyłem tylko tryskającą krew i ogromne rogi miażdżone pomiędzy skałami w oddali. Otworzyłem szeroko oczy.
— Tato! - otrzeźwił mnie krzyk tuż obok. Młodzik zamierzał rzucić się desperacko na pomoc dorosłemu współbratymcowi, lecz drogę zagradzało mu moje ciało.
<Mivana? A mogłam mu zabić towarzysza. XD Tak by to pięknie wyglądało, nie?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!