Kiedy wróciłam do stada, nie za bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić - nie miałam żadnego zawodu, żadnego celu w życiu, które zawaliło się wraz z płonącym drzewem. Wtedy do mnie dotarło. Miałam jeszcze kogoś w rodzinie, kto miał święte prawo zobaczyć pierwszą arystokratkę klanu. Mimo, iż obiecałam sobie, że nigdy więcej tam nie pójdę, postanowiłam zaprowadzić ogiera w obrzeża - sam z pewnością trafi, czując zapach rozkładającego się ciała. Potruchtałam do nieruchomego ojca, który najwidoczniej zapadł w zadumę. Kilka kroków od nas Hadvegar zajmował się jakimś rannym koniem. Tak więc ojciec musiał być wciąż pod jego opieką.
-Ojcze... - podeszłam do gniadosza od tyłu - Chciałbyś zobaczyć moją matkę, a zarazem twoją żonę? - celowo nie użyłam jej imienia, które przyprawiało mnie o drgawki i kolejne napady płaczu.
- Oczywiście - odparł bez namysłu.
Szybko podszedł do medyka, po czym wrócił do mnie.
- Ja... Zaprowadzę cię blisko, potem, na pewno, trafisz sam - ostatnie zdanie wypowiedziałam słabym głosem.
- Ja wiem, gdzie to jest - odparł równie zduszonym tonem, co ja.
- Nie rozumiem, skąd. I dlaczego tam nie poszedłeś wcześniej, wtedy przecież też mogłeś. Skoro teraz chcesz, to pewnie wcześniej też miałeś ochotę - powiedziałam, jakbyśmy rozmawiali o spacerku w jakieś piękne miejsce.
< Mikado? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!