Życie - jakie ono ma sens? Rodzimy się, uczymy się, doznajemy radości, bólu. Dojrzewamy, pracujemy służąc innym. I nagle umieramy, albo zostajemy takim ogryzkiem siebie, jak ja. Nie mogłam nawet dowiedzieć się, co u mojej córki. Będzie musiała dorastać bez matki i ojca. Ah, Mikado, kochany, jedyny, cudowny głupku. Dlaczego uwziąłeś się, aby uratować moje nędzne ciało? Przestałam czuć ból. Nie miałam pojęcia, dlaczego, ale doszłam do wniosku, że umarli nie czują nic, co związane z ich ciałem. Otworzyłam oczy. Oślepił mnie natychmiast blask, przez co zaczęłam mrużyć powieki. Nade mną stał skarogniady koń, a znałam tylko jednego o tej maści.
- Mikado? - zapytałam, chrapliwym głosem.
- Mara? Nie masz pojęcia, jak mnie ucieszyłaś! Jak się czujesz? - jego słowa docierały do moich uszu wraz z wyjącym wiatrem. Czy w niebie wieje?
- Lepiej niż tam, dzięki. A ty...
- Ja? - zachęcił mnie do dokończenia wypowiedzi.
- Mikado, kocham Cię, mój ty idioto. Ale kocham także moją córeczkę, której nie zobaczę tak szybko - mój głos załamał się przy ostatnich słowach.
- Bawi się niedaleko, pewnie zaraz przyjdzie, kiedy zobaczy, że się wybudziłaś - odparł spokojnym głosem.
- Czekaj... Ona też umarła? - nie rozumiałam, skąd moje maleństwo wzięło się w raju.
- Co? Nikt nie umarł - mój partner wydawał się zdziwiony i rozbawiony.
- A ja już myślałam... Ale, jakim cudem udało ci się pokonać tyle wilków, samemu? Czy klan zawrócił?
- Nie stado, ale pomógł mi ktoś inny. Być może pamiętasz go z tamtego dnia, kiedy się pogodziliśmy.
- Ty mówisz o tamtym wilku? - ostatnie słowo wypowiedziałam szeptem.
- No, tak.
Zamknęłam oczy zamyślona. Zawdzięczam życie wilkowi, który uratował mi je już dwa razy. Ale co ja, on dwa razy uratował moją rodzinę. Cóż za ewenement. Może jest niespełna rozumu?
Spróbowałam wstać. Udało mi się to, choć chwiałam się na nogach. Czułam mrowienie na całym ciele, a czaszka zaczęła pulsować. Dalej jednak nie bolało, tak, jak wcześniej.
- Nick nasmarował twoje rany i widzę, że już czujesz się lepiej, ale nie powinnaś wstawać - Mikado próbował przemówić do mojego rozumu.
- Nie mów mi, co mam robić. Straciłam przytomność, poharatana jestem, to nic wielkiego - stawiałam niepewne kroki w stronę swojej córki bawiącej się z Shiregtem.
- Gdyby tak było, to wróciłabyś do pełni sił już kilka dni temu.
- Kilka dni...? Chcesz mi powiedzieć, że miałam coś z głową i przez tyle czasu nie było ze mną kontaktu? - nie chciałam uwierzyć słowom ogiera.
- Czasami się budziłaś - było to dla mnie jednoznaczne potwierdzenie.
- O Boże... Dlaczego?
Widziałam moją pociechę bardzo wyraźnie. Chciałam do niej pobiec. Z jakiego powodu wyłączyło mnie na tak długo? Zaczęło mi się kręcić w głowie.
- Mara, niedobrze ci? Mówiłem, nie wstawaj, proszę, połóż się. To dla twojego dobra.
Świat wirował wokół mnie z zawrotną prędkością. W tym stanie zdążyłam zauważyć jedynie, że Mivana idzie w naszą stronę, widocznie zauważyła, że wstałam. Poczułam, jak tracę równowagę, ale Mikado był tuż przy mnie i podtrzymał mnie. Bez pośpiechu położyłam się, skuliwszy nogi pod siebie.
- Chyba masz rację. Zdecydowanie za szybko rzuciłam się do działania po nieobecności na tym świecie. Wiesz, ja może się trochę prześpię...
Spojrzałam na partnera, który pochylał się nade mną. W jego spojrzeniu widziałam strach i bezsilność, taką wielką chęć pomocy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!