Miałam już ochotę odpowiedzieć coś krzepiącego, miłego i...naturalnego. Ale to zupełnie nie leżało przecież w mojej naturze, zresztą męczyło mnie już to udawanie tylko ze względu na moje stanowisko. Szczera byłam właściwie tylko w relacjach z partnerem i dziećmi. Miałam wrażenie, że wszyscy już zaczęli mnie traktować jak przyjazną, wyrozumiałą kuleczkę której życie kręci się wokół wartości typowych dla większości klaczy w związku: wychowanie potomków, rodzina i szczęście - szczęście innych. Do końca swych dni. Taka przyszłość jawiła mi się niczym step pełen krzewów trujących; złych wyłącznie dla mnie, choć stworzonych moim kopytem, zaś dla innych będących źródłem niepełnego, lecz pożądanego sukcesu. Koniec tego dobrego. Nigdy nie byłam wzorową władczynią i nigdy nią nie będę; ale za to jestem inną, może jej dorównującą.
— Dobrze. - mruknęłam obojętnym tonem, nie dając dojść na razie do głosu partnerowi, po czym wyciągnęłam zza pasa swego nowego towarzysza, Sdarhesa, który zapełnił to miejsce, i rzuciłam lekko pod nogi klaczy. - Niech pozwoli ci się tym dotknąć. - U'schia spojrzała na mnie trochę jak na...nieprzeciętną, zaś Khonkh zarazem zaskoczone i oburzone spojrzenie. Odwzajemniłam je w sposób: no co, to miała być przecież jakaś próba, nie? Mój partner westchnął, uśmiechając się nieznacznie, tak, bym tylko ja to zauważyła, i pokiwał w stronę klaczy głową. Ta, drżąc nieco, sięgnęła po broń.
<U'schia? *)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!