Spacerowałam właśnie po terenach naokoło Tsenkher, składających się głównie z dużych, szerokich łąk poprzecinanych pasami lasów, głównie iglastych, nieraz mieszanych. Dzień był słoneczny i ciepły, choć rozpoczął się gwałtowną, silną wichurą z siekącym, ale bardzo krótkim deszczem. Wciąż czułam powiewy tego żywiołu, jednak znacznie delikatniejsze. Czasem przystawałam by skubnąć którąś kępę trawy zmieszanej z kwiatami i ziołami. Wtem odwróciłam głowę. Khonkh zbliżał się w moją stronę w ciszy, niczym morderca podchodzący ofiarę.
— No, witam pana władcę. - odezwałam się pierwsza, by przerwać ciszę.
— Nawzajem witam pannę władczynię. - rzucił zaczepnym tonem ogier.
— No, no, no, nie jestem żadną panną. Mam przecież najlepszego partnera. - odparowałam. Gniadosz prychnął, po czym stanął tuż obok mnie. Przyszło mi coś do głowy.
— Masz ochotę na dawkę emocji? - przechyliłam łeb, cofając się. Po chwili arab zrozumiał i również przyjął bojową postawę. Po wymianie paru ciosów spróbował wyciągnąć swój nóż, jednak szybko wytrąciłam mu go, kręcąc głową z uśmiechem. Wróciliśmy do walki. Musiałam zaangażować wszystkie mięśnie, by skutecznie unikać uderzeń i na dodatek je oddawać. To było dobre ćwiczenie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!