Strony

24.04.2018

Od Yatgaar do Khonkha ,,Podróże w przeszłość; niedopowiedziane gesty i słowa"

Z dość starej rany na nodze uwięzionej między zębami wnyków wciąż ciekła lekko zabarwiona na rubinowo w świetle księżyca ciecz, poszerzając granice powstałej w ten sposób na chłonnym gruncie plamy. Spojrzałam na ogiera jawnie krzywo, zachowując jednak kamienny, obojętny wyraz pyska z czujnie nastawionymi uszami. On zaś, jak czytałam z jego gestów, akceptował to poniżenie we wrogim milczeniu gotowym przemienić się w kosmatą, kolczastą kulę wściekłości. Nie wyglądał ani na przyjemniaczka, ani na słabeusza (choć musiał stracić sporo krwi). Z drugiej strony żaden koń nie byłby w możności ukarać drugiego w ten sposób; jedynym wytłumaczeniem był wypadek...Lecz doświadczenie i wewnętrzne przeczucie podpowiadało mi zupełnie inaczej. Zacisnęłam zęby, mrugając parę razy powiekami by spędzić z nich równocześnie senność i inne mary, po czym odwróciłam głowę w stronę partnera i spojrzałam mu głęboko w oczy. Znał dobrze ten wzrok. Przy potencjalnym wrogu słowa są niewskazane. Ruszyłam już do przodu i otworzyłam pysk, lecz Khonkh wyprzedził mnie, kiwając uspokajająco łbem. Parsknęłam z dezaprobatą, oddalając się i odwracając bokiem, by poprawić pelerynę.
— Pomożemy. - mruknął stanowczo władca. - Pod warunkiem... - chwycił w pysk swój sztylet i rzucił go na ziemię kilka metrów dalej, poza zasięgiem każdego z obecnych. - że oddasz nam cały swój ekwipunek na ten czas. Oraz powiesz, do jakiego stada należysz. - przewróciłam trochę oczami, podchodząc do karusa i zrewidowałam go. Nie miał jednak przy sobie żadnej, nawet najmniejszej drzazgi.
— A więc? - spytał znacząco gniadosz.
— Nie należę do żadnego stada. - rzekł, z wyraźną pogardą akcentując ostatnie słowo. Machnęłam ogonem z niecierpliwością.
— Nie próbuj kłamać. - wydał ostatnie ostrzeżenie Khonkh. Osobnik powtórzył to, co miał do powiedzenia. Wtedy mój partner stanął z boku, pilnując go, i pozwolił działać. Po kilkunastu chwilach mozolnego rozstrajania mechanizmu pułapka skrzypnęła i kończyna była wolna. wtedy koń odsłonił się w całej swej okazałości. Był prawie że wysokim, dość przystojnym, karym, zwyczajnym ogierem. Ale gdy podniósł swoją nieuszkodzoną prawą przednią nogę do góry, zardzewiałe koło historii zatoczyło łuk i z gwałtownym zgrzytem i wahaniem zatrzymało się w punkcie wyjścia.
Przez moment wpatrywałam się niczym zaczarowana w jego i swoje kopyta, lecz prędko podniosłam wzrok, który nie mógł mnie mylić: okrąg i królewska gwiazda.
Rysunek pomocniczy (chyba zrobię taki do +18XD)
— Dzięki. - mruknął obcy bardziej do siebie przerywając ciszę.
— I nawzajem. Kener, a to moja towarzyszka, Yatgaar. - Balans pomiędzy prawdą i fałszem. Taki kruchy. - uśmiechnęłam się na samą myśl.
Nie miałam pojęcia, jakie działania podjąć. Moje pochodzenie, wygasły ród, stare bogactwa i stare dzieje nigdy nie były ważnym wyznacznikiem w moim życiu. Sama byłam tym dziedzictwem, zapewne podobnie jak stojący naprzeciwko koń. W tym momencie wszystko to wypłynęło bardziej na powierzchnię skoro żadne inne sprawy tego procesu nie zakłócały. Nadal był to dla mnie nieprzychylny nieznajomy, a jednocześnie jakieś ogniwo łańcucha zdarzeń nas łączyło. Powoli uniosłam przednią prawą kończynę wysoko, pod takim kątem, by tylko on mógł to zauważyć. Jego reakcją było tylko szerokie otworzenie oczu i prychnięcie. Khonkh wyglądał teraz na trochę zdziwionego i zniecierpliwionego, więc trąciłam go lekko głową.
<Khonkh? No, jakie masz plany?XD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!