Grube sznury zostały owinięte wokół moich nóg i tułowia. Wiłam się na wozie prowadzonym przez dwójkę niespokojnych wołów niczym piskorz, próbując chwycić zębami za każdą możliwą rzecz, naprężając z całych sił skrępowane kończyny i machając wściekle ogonem jak biczem; moje rżenie ginęło w ogólnym rejwachu i terkocie kół. Czułam, że w wyniku zmęczenia i mojej od pewnego czasu narastającej z nieznanego powodu ociężałości gorący, wysoki płomień werwy zaczyna opadać i w panice i wściekłości starałam się go podtrzymać. Była to jak na razie moja jedyna szansa ratunku. Ludzie wyraźnie mieli już dość całego przedstawienia. To, czego dowiedziałam się o nich i ich praktykach w zupełności wystarczało mi za powód do takiego zachowania.
Pomiędzy tymi szalonymi zapasami i potokiem myśli skupiających się wokół wydostania z tak nieciekawej sytuacji zauważyłam iż zbliżamy się do na oko starych zabudowań. Na ich obejrzenie poświęciłam parę sekund. Z zewnątrz praktycznie nie różniły się od zwykłych mongolskich domów: bielone wapnem, drewniane ściany, w niektórych miejscach spróchniałe, spadzisty dach i kilka okien. Łącznie takich średniej wielkości budowli była trójka.
Przez ten czas moi ,,strażnicy" stracili czujność, więc zaczęłam rzucać się znowu ze zdwojoną szybkością i siłą. Czułam już, że naprężenie sznurów dochodzi do granicy ich wytrzymałości, gdy wóz gwałtownie zatrzymał się i musiałam skupić się na utrzymaniu równowagi. Gdy zarżałam ponownie mój głos przeszedł w ryk wyrażający głównie bezsilność i rozpacz, ale także ból który przeszył moje ciało od brzucha. Dysząc, obserwowałam z szeroko otwartymi oczami i nadstawionymi uszami dalszy ciąg wydarzeń. Dwoje z pięciu ludzi wygramoliło się ze środka transportu i wyszło na spotkanie dwunogowi który pojawił się w tym samym momencie w drzwiach. Był dość niski, w jego włosach znajdowało się kilka siwych pasm, barczysty, jasnoskóry; przede wszystkim zupełnie inny od tutejszych mieszkańców. W myślach zarezerwowałam już dla niego specjalną nazwę: dziwadło.
— Nie-eźle się spyseliście chłopaki. - rzekł, jakby równocześnie łamał sobie język nad głoskami. - Niezła śtuka. - zaczął się zbliżać do wozu. Niemalże automatycznie zaczęłam ponownie walczyć z więzami, kłapiąc w jego stronę zębami. Cofnął się wolno, lecz na tyle tylko, by być całkowicie bezpiecznym.
— Zaraz... - zmrużył oczy, przypatrując mi się. - Kretyni! - wybuchnął nagle. Wystraszona znów pomimo bólu przez chwilę rzucałam się. Powoli miałam dość. Wszystko to wykańczało mnie i porywało w swego rodzaju psychiczny wir, lecz nie krwawej walki, a znienawidzonej bezsilności. - Ona być w ciąży, a wy ją spetaliście jak os...ła! - mężczyźni cofnęli się.
— Mamy ją przenieść, senior? - wydukał jeden z nich.
— W tej chwili. I jak najszybciej ją z...tego wyplątać. I nie kłać jej, posmarować rany maścią z półki wyżej. - hm, ta wypowiedź poszła mu całkiem gładko. Po tej rozmowie cała gromada ,,strażników" zabrała się do działania. Stawiałam jeszcze opór, jednak trzymana równocześnie za pysk i wszystkie cztery kończyny mogłam tylko wywijać ogonem i chłostać najbliżej stojących. Przy okazji rzuciłam mordercze spojrzenie dziwadłu. Wniesiono mnie do oddzielonego drewnianymi bramkami z wbitymi nań krótkimi, zaokrąglonymi prętami sterczącymi ordynarnie do góry kawałka pomieszczenia w jednym z budynków wysłanego zeschłą trawą. Gdy już namęczyli się z rozwiązaniem mnie, jak oparzeni wyskoczyli i zatrzasnęli za sobą drzwi. Zmęczona stałam spokojnie, próbując zregenerować w krótkim czasie siły. Ból podbrzusza jakoś w ślimaczym tempie ustępował. Jednak taką ciszą przed burzą niedługo się nacieszyłam. Wkrótce zawiasy znów skrzypnęły i tym razem w pomieszczeniu pojawiło się dziwadło z dziwną, wypchaną mocno, grubą torbą.
— No ploszę...Bedziesz miała śliczne źrebaki, co? Trzeba będzie ci...ę jekoś przytransportować. - mruczał coś dalej do siebie, grzebiąc w ekwipunku. Wyciągnął stamtąd...broń. Niewielką, ale BROŃ. Ponowiłam rozpaczliwe próby wydostania się z tego koszmaru. Dziwadło zbliżyło się. Stare deski trzeszczały pod naporem mojego ciała.
— Znasz tu... - szepnął znowu zanim nacisnął spust; w chwili, gdy kolejny raz rzuciłam się na bramkę i wyłamałam jeden fragment. Poczułam ukłucie, a tuż po nim ogarniające mnie uczucie senności i apatii. Rozsądek nakazywał mi od razu upaść i zapaść w błogi sen, jednak siłą woli udało mi się przynajmniej na pewien czas odwlec tę wizję. Z furią uderzyłam jeszcze raz, mężczyzna zachwiał się. Rozległo się krótkie ,,puf", strzałka odbiła się od ściany i utkwiła w dłoni dziwadła. Całe zdarzenie trwało ułamek sekundy. Człowiek podjął jeszcze próby usunięcie jej, lecz po chwili osunął się na ziemię. Ostatni raz naparłam, wyłamując bramkę. Zrobiłam jeszcze jeden krok do przodu i przepadłam. Kto będzie zwycięzcą w tym wyścigu snów?
<Khonkh? U'schia? Co tam porabiacie?XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!