Nie rozumiałam wielu wcześniejszych słów ogiera, jednak i tak czułam strach. Teraz, kiedy sytuacja rozwinęła się w ten, a nie inny sposób, był on jeszcze większy.
-Khairtai, nawet się nie waż!-zawołałam do swojej siostry.
-Przestańcie się obie opierać i dołączcie do mnie. Gwarantuję, że nie pożałujecie tej decyzji. A jeśli zostaniecie w klanie, z pewnością będziecie się później obwiniać o podjęcie tak złej decyzji. Vayolo, nie chciałabyś dowiedzieć się więcej o swojej rodzinie?-powiedział ogier. Z mojej miny chyba musiał wyczytać, że nic nie rozumiem, bo zaczął kontynuować.-Wiesz, że Valentia nie jest twoją matką, a Kirk ojcem?-dodał. Khairtai spojrzała na mnie zaszokowana, a potem przeniosła wzrok na ogiera.
-Kłamiesz!-zawołała. Jednak ja wiedziałam, że mówił prawdę. Słyszałam o tym jakiś czas temu. Rodzice starali mi się to wszystko wytłumaczyć, ale ja nie za bardzo się tym interesowałam i nie rozumiałam tego. Teraz także nie miałam najmniejszej ochoty o tym rozmawiać.
-Wcale nie kłamię. Vayolo, czy rodzice ci coś o tym mówili?-zapytał ogier, podchodząc do nas. Trzęsłam się ze strachu jak galareta.-Słuchajcie, może i nasza znajomość nie zaczęła się zbyt miło, ale nie musicie się mnie bać. Nic wam nie zrobię. Jeśli chcecie, mogę kawałek odejść-dodał ogier, cofając się. Mówił to dość spokojnie, zupełnie inaczej niż wcześniej. Przez jakiś czas panowała cisza. Zdałam sobie sprawę, że Fenrir czeka na moją odpowiedź.
-Miałam matkę Tetrę, która uciekła i siostrę Cassę, która...zginęła-odparłem.
-Tylko tyle ci zdradzili?-zdziwił się ogier, uśmiechając się podejrzanie. Nagle dało się słyszeć hałasy, a po chwili z zarośli wyskoczył nasz ojciec.
-Tata!-zawołałyśmy jednocześnie.
-To znowu ty, zdrajco? Masz szczęście, że nic im nie zrobiłeś!-odezwał się do Fenrira. Ten jednak uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym wyjął nóż i zaatakował naszego tatę. Przerażone, niewiele myśląc, rzuciłyśmy się do ucieczki. Zaczęłam biec na oślep, byle jak najdalej stąd. Zarośla raniły mnie w nogi, jednak nie zważałam na to i biegłam dalej. Dopiero kiedy zatrzymałam się, bo byłam zbyt zmęczona, żeby dalej biec, spostrzegłam, że nie ma ze mną Khairtai. Przeraziłam się nie na żarty. Przez długi czas namyślałam się, aż w końcu zdecydowałam się zawrócić. Liczyłam, że spotkam swoją siostrę lub ojca. Niepewnie poruszałam się naprzód, aż w końcu wyczułam obecność jakiegoś konia. Byłam pełna nadziei, że to tata, jednak moim oczom ukazał się Fenrir. Wyglądał na dość poważnie rannego, bo krwawił i utykał na jedną nogę. Spowodowało to, że przeraziłam się jeszcze bardziej. Byłam sama z tym ogierem, do tego nie wiedziałam, co stało się z Khairtai i tatą.
-Cieszę się, że możemy dokończyć naszą rozmowę. Rodzice nie powiedzieli ci całej prawdy. Wbrew swej woli brałem udział w tej walce, gdyż zostałem zmuszony przez tego dyktatora Khonkha. Twoja matka pragnęła za wszelką cenę chronić ciebie i twoją siostrę. Nie uciekła jak tchórz, tylko zwróciła na siebie uwagę jak największej liczby naszych wojowników, by nie odkryli miejsca, gdzie was ukryła. Wielu naszych walczących wtedy członków wyruszyło wtedy za nią w pogoń. Jednak jej poświęcenie na niewiele się zdało, gdyż i tak was znaleziono. Twoją siostrę zabili zwolennicy Khonkha, a ciebie postanowiono zostawić przy życiu, gdyż wydałaś się silniejsza i uznano, że dasz się wychować na przykładnego członka ich stada. Klan Mroźnej Duszy to bezduszni mordercy, a twoi rodzice prędzej czy później przestaną cię kochać, bo mają swoją rodzoną córkę. Ty zaś nie jesteś byle kim. Jesteś jedyną pozostałością po Stadzie Hańby, dziedziczką, która może odbudować jego potęgę. Pewnie jeszcze nie za wiele z tego rozumiesz, ale ja ci w tym pomogę-kiedy ogier to mówił, moim ciałem wstrząsały coraz to nowe dreszcze. Nie byłam w stanie pojąć dużej części jego wypowiedzi, ale to, co zrozumiałam, było tak straszne, że się rozpłakałam. Chciałam jak najszybciej znaleźć się wśród rodziny albo gdziekolwiek indziej, byleby z dala od tego konia. Fenrir zaczął się do mnie zbliżać, a ja cofnęłam się jak oparzona.
-Odejdź!-zawołałam.
-Wiedziałem, że jako małe źrebię nie docenisz jeszcze potęgi prawdy, którą ci przekazałem. Nie mogłem jednak dłużej czekać-odparł ogier.
-Vayola!-usłyszałam krzyk mojego ojca z dość bliskiej odległości. Nie zastanawiając się wiele, nim ogier zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, zawróciłam i rzuciłam się biegiem w stronę, z której dochodził głos. Po kilku minutach wpadłam na swoją siostrę i przewróciłam ją.
-Cieszę się, że was znalazłem. Khairtai nic chyba nie jest, a tobie?-spytał ojciec, który był z moją siostrą.
-Też nic-odparłam. Cieszyłam się, że jestem już bezpieczna.
-Nie spotkałaś już więcej tego ogiera?-zapytał tata.
-Spotkałam. Mówił straszne rzeczy, ale mu uciekłam-powiedziałam zgodnie z prawdą.
-Biedna. Obie zapomnijcie już o tym. Zabieram was z powrotem do stada-odparł tata. Byłam mu wdzięczna jak nigdy za to, że nas uratował. Spojrzałam na Khairtai, która nadal była równie wystraszona co ja.
<Khairtai?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!