Strony

17.04.2018

Od Vayoli do Khairtai "Spotkanie z wygnańcem"

Szykowałam się już, aby odpłacić mojej siostrze za zniewagę w postaci obsypania mnie liśćmi, kiedy nagle dziwny dźwięk dotarł do moich uszu. Odwróciłam głowę w stronę, z której pochodził. Khairtai powoli wstała i stanęła obok mnie. Obie jak sparaliżowane patrzyłyśmy na przeciwną część polany. Po jakimś czasie pojawił się tam koń, którego ani trochę nie znałam.
-Witajcie. Wy pewnie jeszcze należycie do Klanu Mroźnej Duszy?-zapytał z łagodnym uśmiechem, podchodząc do nas spokojnie. Mimo że nie robił niczego podejrzanego, coś kazało mi się mieć na baczności. Nie ufałam temu koniowi. Wzbudzał we mnie strach. Spojrzałam na Khairtai. Moja siostra nic nie mówiła, ale z jej oczu wyczytałam, że boi się tak samo jak ja. Postanowiłam wziąć się w garść, w końcu jestem nieco starsza i powinnam się nią opiekować.
-Tak-odparłam na tyle pewnie, na ile było mnie stać. Wyprostowałam się, by wyglądać jak najbardziej poważnie.
-Rozpacz, żal i złość rozrywają mi serce, kiedy patrzę, jak kolejne pokolenie niewinnych istot jest demoralizowane przez te konie. A najgorsza w tym wszystkim jest moja bezsilność-ogier westchnął. Spokojnie spacerował po polanie, jednocześnie cały czas się do nas lekko zbliżając. Ponownie popatrzyłam na moją siostrę, ale ona także nie wyglądała, jakby coś z tego zrozumiała.
-Nie wiecie pewnie, o czym mówię. Jesteście nieco za małe, by zdawać sobie, jakie niebezpieczeństwo grozi wam i waszej rodzinie-powiedział ogier. Wraz z Khairtai spojrzałyśmy na niego z przerażeniem.
-Niebezpieczeństwo?-powtórzyła cicho moja siostra.
-J-jakie niebezpieczeństwo?-wyjąkałam zaraz po niej. Nieznajomy nie odpowiedział od razu. Chwilę jeszcze chodził po polanie, aż w końcu stanął tuż przed nami. Wtedy zdałam sobie sprawę, że zamiast wdawać się w rozmowę z nim już dawno powinniśmy były wziąć nogi za pas. Teraz jednak było za późno.
-Nazywa się ono Khonkh-powiedział w końcu ogier.
-Ale Khonkh to nasz władca. Mama i tata bardzo go lubią-odparła Khairtai dość wesołym tonem. Kiedy usłyszałam, że chodzi właśnie o naszego przywódcę, także poczułam się jakby spadł ze mnie wielki ciężar. Bo co niby miałoby nam grozić ze strony władcy, któremu ufają wszyscy, nawet nasi rodzice? Temu komuś musiało się coś pomylić.
-Chyba się panu coś pomyliło-odparłam z uśmiechem.
-Nic mi się nie pomyliło!-warknął nieznajomy.-Mówicie tak, bo nie wiecie, jaki on jest naprawdę. To podły, dwulicowy kłamca. Dla własnych korzyści rozpętał wojnę, w której każdy mógł na dobrą sprawę zginąć. Ty w szczególności powinnaś była się tą sprawą zainteresować-mówiąc ostatnie zdanie, spojrzał na mnie.
-Ja?-zdziwiłam się.
-A co ona ma wspólnego z tą całą wojną?-spytała Khairtai, która widocznie rozumiała z wypowiedzi nieznajomego tyle co ja, czyli nic.
-Wszystko wam opowiem. Będziemy mieli dużo czasu, zanim was odpowiednio wyszkolę-odparł ogier.
-Ale my już mamy swoich nauczycieli-odparła moja siostra.
-Zapewniam, że takiego nauczyciela jak ja nie miałyście nigdy. Nazywam się Fenrir-powiedział ogier. Wraz z Khairtai popatrzyłyśmy po sobie. Fenrir nie brzmiał i nie wyglądał jak ktoś, komu można by było zaufać. Nagle panującą wokół ciszę przerwał głośny huk. Nigdy wcześniej nic takiego nie słyszałam. Brzmiało to trochę jak grzmot, ale nie wyglądało, jakby zanosiło się na burze. Ogier widocznie także zaniepokoił się tym dźwiękiem, gdyż zaczął się nerwowo oglądać dookoła. Wtedy poczułam, że taka okazja może się już nie wydarzyć. W końcu odzyskałam pełną sprawność nad własnym ciałem. Ruszyłam w stronę najbliższych zarośli, pociągając za sobą siostrę. Na szczęście odległość, którą miałyśmy do pokonania, była nieduża. Już po chwili dotarłyśmy do grupy iglastych drzew, jedynego tak zielonego natenczas skupiska roślin. Wtedy dopiero nieznajomy spostrzegł, że już nas przy nim nie ma.
-Hej! A wy gdzie?!-zawołał, po czym zaczął się do nas zbliżać szybkim krokiem.
<Khairtai? Wybacz, że tak dłuuuugo musiałaś czekać>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!