Strony

3.03.2018

Od Yatgaar ,,Kręgi śmierci. Przewodnik" Cz. VI

Kilku członków klanu zdążyło już osiąść na sennych marach, gdy z podporą dwóch innych koni Kirk ,,doczołgał się" do śnieżnej zaspy pod potężnym, starym dębem, i tam padł, opuszczany powoli na ziemię przez towarzyszy. Od razu wokół rannego zebrało się spore zamieszanie. Przyłączyłam się, by nie budzić podejrzeń i spojrzeć na robotę Bush Brave'a. Lewa łopatka była cała pięknie rozharatana i stanowiła główną przyczynę utraty krwi. Poza tym posiadał jeszcze sporo ran na tylnych i przednich nogach, z grzywy i ogona zostało wyrwanych parę kosmyków, a pod prawym okiem znajdowało się jeszcze jedno rozcięcie. Biel puchu natychmiast zmieniła się w krwistą szatę.
— Medyka! - krzyknął natychmiast władca. Nick z Atom Bomb'em, stojący już z boku, z tym pozwoleniem podszedł bliżej, chwilę przyglądał się uważnie obrażeniom, po czym orzekł:
— My-yślę, że wyjdzie z tego. Małe są szanse, że nie wróci do pełnej sprawności...Hm... - rozejrzał się po zgromadzonym tłumie - Proszę, dajcie mu odpocząć. - napatrzyłam się już wystarczająco. Machnęłam ogonem, oddalając się na swoje miejsce, jednak nie zasnęłam. Przymknęłam tylko oczy i czekałam na rozwój wydarzeń. Wreszcie usłyszałam pytanie z pyska Khonkha:
— Nie śpisz? - bardziej stwierdzenie tego faktu.
— Nie...Jak tam z Kirkiem? 
— Nie jest źle...Wyeliminowali jednego z naszych. - dodał z nagłym rozgoryczeniem. - Jak zwykle...zawiodłem. 
— To nie jest twoja wina. - odparłam zaskoczona. Patrząc na niego czułam się niemalże tak, jakby to mi zadano ten ból. Jeden głupi członek tyle dla niego znaczy...? - pokręciłam lekko głową, przecząc temu w myślach. Odpowiedzialność.
— Jak myślisz, który władca dopuściłby, żeby jego wojownik błąkał się samotnie po lesie w nocy, gdy wróg jest tak blisko?
— Przynajmniej żaden z nich nie potrafiłby przewidywać przyszłości. - ogier westchnął długo, po czym skierował rozmowę na inne tory:
— Kirk stwierdził, że wybrał się na mały patrol, kiedy ktoś zaszedł go od tyłu, od strony stada. Po uderzeniu w głowę stracił przytomność i obudził się w takim stanie. Przed samą bitwą. - Zapewne Bush nie zdążył dokończyć dzieła.
— To ciekawe...ale w sumie typowe dla wroga. - Khonkh pokiwał głową i stanął obok mnie. Teraz z ulgą odpłynęłam do krainy snu.
~*~
Ledwo słońce zdążyło dźwignąć się ponad linię horyzontu, wszyscy zdolni do walki członkowie zabrali się ochoczo do przygotowań. W obozie panowało przyjemne ożywienie. Wszystko było dobrze przygotowane. Włócznia zatknięta za pewnie, ale nie za mocno zawiązany pas. Peleryna z dość grubego materiału narzucona na grzbiet. Szyk podróżny uformowany. I pierwsze, dumne oderwanie kopyt od ziemi. Rozpierało mnie charakterystyczne, wojenne podniecenie, zwłaszcza, że u boku miałam Khonkha. Nie czułam ani jednej kropelki strachu w żyłach; wypełniała je tylko adrenalina, chęć rozlewu krwi i coś nieokreślonego, co zawsze udzielało mi się w towarzystwie ogiera. Szczęk broni i odgłosy marszu potęgowały tajemniczy, uroczysty nastrój, nieco dla większości przerażający.
Ułani, ułani, malowane dzieci
Niejedna panienka za wami poleci...
Wymruczałam pod nosem jedną zwrotkę piosenki, jednak za przykładem poszło wkrótce całe wojsko. Dopiero w pobliżu obozu wroga wszystko ucichło, poruszano się nadzwyczaj ostrożnie. Wreszcie na horyzoncie ukazał się przeciwnik. Dwa razy liczniejszy. Sekundy wydawały się przeciągać w godziny, a równocześnie wszystko działo się niezwykle szybko. Czułam pęd powietrza rozwiewający moją grzywę podczas szarży, cwałując prosto na zwartą linię koni. Wraz z pierwszym uderzeniem wszystko rozpadło się na mniejsze, pojedyncze walki na śmierć i życie. Uderzyłam o pierś jakiegoś ogiera, z miejsca przewalając go do tyłu, gdzie został stratowany brutalnie przez pobratymców. Następny wyłonił się inny, uzbrojony już, zapewne arystokrata. Błyskawicznie wyciągnęłam włócznię, rozpoczynając serię sztychów. Wyjątkowo szybki i zwinny; udało mu się zranić mnie w łopatkę, lecz w pewnym momencie z łatwością przeszyłam jego szyję grotem, używając nieznanego mu ataku. 
A po polu, niczym na wodzie po muśnięciu jej z wierzchu pyskiem, roztaczały się Kręgi Śmierci. Najszerszy, idealny dla dezerterów i leżących na poboczu trupów, coraz się zacieśniał. Drugi Krąg stanowił strefę zażartej walki zwykłych członków, nieświadomych okrucieństwa i prawdziwej wojny, krwawych historii i rozpaczliwych miłości. A samo piekło zajęła elita elit, ci, którzy naprawdę to rozpętywali...
W centrum panował tłok, choć z każdą minutą się przerzedzał. W pewnym momencie zauważyłam spod czerwieni i czerni walki kątem oka Khonkha mierzącego się z przywódcą Stada Hańby. Oboje toczyli zażartą walkę, jednak szala zwycięstwa przechylała się na stronę wroga. Inne konie zaczęły w tym dziele dopomagać, by jak najszybciej je zakończyć. Jakikolwiek rozsądek czy chłodna kalkulacja przestały obowiązywać. Liczył się tylko arab. Tratując po drodze jakiegoś siwka, dotarłam na miejsce, po czym wbiłam ostrze głęboko w nogę bułanego ogiera, nim zdążył się cofnąć. Ryk bólu przeszył powietrze, podczas gdy z rozkoszą zatopiłam zęby w jego szyi. Wystarczyło pchnięcie Khonkha, i bitwę można było uznać za zakończoną, choć niedobitki armii zdołały wydostać się i zabarykadować w swojej bazie, gdzie zapewne rozpaczały sobie nad śmiercią ,,władcy". Pył bitewny opadł.
CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!