Strony

5.03.2018

Od Yatgaar do Khonkha ,,Tak blisko; tak daleko"

Z jednej strony, unikanie Khonkha tylko pogarszało sprawę i pogłębiało jego podejrzenia (swoją drogą, ten numer z bólem brzucha był niezły...), z drugiej wiedziałam, że jeśli spróbuję normalnie porozmawiać, zwyczajnie nie wytrzymam ze sobą. Wszystkie moje oziębione uczucia równocześnie się we mnie gotowały i mieszały. Kątem oka złowiłam obraz szczupaczego, gniadego pyska araba z tymi samymi, spokojnymi, skupionymi oczami jak zawsze, niezmienne, tylko coraz bardziej dla mnie głębokie, jak studnie bez dna. Nienawidzę cię. Kocham cię. - po raz kolejny w moim umyśle odbiły się te wyrazy niczym echo przeszłości. Podświadomie moim jedynym celem, jedynym światem stał się ogier. Nie miałam już nic innego do stracenia. Musiałam tylko pozbyć się zagrożenia, spełnić powinność. Wtedy będzie już zupełnie bezpieczny, a potem...
Potem gwiazdy wirują w biały dzień, a wkrótce zmienia się to już w czarną, nieprzeniknioną noc.
I zapewne szczęśliwy. Jego miłość do mnie czy jakakolwiek namiętność były zwyczajnie niemożliwe, więc zdecydowanie nie będzie cierpiał. Należało jedynie działać szybko. To, że Hanken został w klanie, nie do końca mnie niepokoiło. W końcu podobno jestem mu potrzebna, a wymordowanie wszystkich, którzy by się sprzeciwili i przejęcie tronu siłą to zupełnie nie jego styl, na dodatek zagranie niezbyt taktyczne, i doskonale to wiedział. W pewnym momencie w zamyśleniu wpadłam na coś miękkiego, dokładnie na bok Khonkha. Koń spojrzał na mnie z rozbawieniem.
— Pobudka. - rzekł z uśmiechem, który dodał mi sił i pewności w swoich postanowieniach. Skręcaliśmy właśnie powoli, zawracając łukiem w kierunku bazy, kiedy ktoś krzyknął coś w rodzaju: ,,Tam!", stłamszone przez nagły poryw wiatru. Wszyscy zwrócili głowy w podanym kierunku. Mindy przez chwilę wpatrywała się w naszą grupę, po czym popędziła na oślep przed siebie, w kierunku Stada Hańby. Wystrzeliłam do przodu wraz z kilkoma innymi końmi, jednak szybko wysunęłam się na czoło pościgu. Klaczka nie miała szans. Wyprzedziłam ją i stanęłam przed nią lekko dęba. Prawie uderzyła o moje kopyta; dzieliły nas centymetry. Mimo to wciąż próbowała uciec, lecz szybko zdała sobie sprawę, że to bezcelowe. Dorian od razu podbiegł do córki, zasypując ją pytaniami. Po kilku minutach w cztery oczy ogier oznajmił załamany:
— Twierdzi, że od teraz miała być członkiem Stada Hańby i miała być mu wierna, a ponadto od tej pory wroga klanowi, a co jeszcze lepsze, że to my tak zdecydowaliśmy. - A więc Hankenowi już udało się uknuć jakąś intrygę, jednak na próżno. Cieszę się, że nie zmarnowałam poranka na czymś innym, jak polerowanie włóczni.
— Co też musieli jej nakłamać... - mruknął pod nosem po krótkim zastanowieniu władca. - Wracamy. - Mindy nie dała się prosić i z chęcią wróciła do stada. Zapanowała ogólna ulga i radość, kiedy ja odbyłam krótki codzienny trening. Khonkh nie był już tym wydarzeniem zbytnio zainteresowany. Niemal od razu podszedł do mnie z poważnym pytaniem wymalowanym wręcz na czole.
— Dzisiaj rano byłaś jakaś...dziwna. Nietrzeźwa. Pytam na poważnie: Czy coś się stało? - westchnęłam cicho w duchu. Z zadziwiającą łatwością opanowałam się. To wszystko nie robiło już na mnie wrażenia. Najważniejsze było to, że go kocham.
— Naprawdę trochę źle się czułam...a poza tym po prostu musiałam sobie coś przemyśleć. To wszystko.
— Rozumiem... - Nie próbował już więcej dociekać, co mnie ucieszyło. Wtem przybliżył się i odgarnął kosmyk grzywki wpadający mi do oka. Mimo wszystko zdziwiłam się nieco, ale po chwili ogier odbiegł dalej i cisnął we mnie chmurą śnieżnego pyłu.
Parsknęłam, wyrzucając tylne kopyta w powietrze, po czym oddałam mu. Rozpoczęła się nasza kolejna walka na śnieżki. Z radością pląsałam wokół niego, będąc sprawniejszą i szybszą. Zatopiliśmy się w zabawie, lecz wkrótce nasz entuzjazm zaczął słabnąć. Po ostatnim ciosie przystanęliśmy obok siebie, zadyszani, z roziskrzonymi oczami. Przez chwilę ,,mierzyliśmy się" wzrokiem, aż odwróciłam łeb, dokładnie w stronę północną, w stronę domu. Przymknęłam powieki. Khonkh zbliżył się w milczeniu. Przez dłuższy czas obserwowaliśmy teren. Wreszcie otrząsnęliśmy się.
— Wracamy? - stwierdził raczej przywódca. Pokiwałam głową.
W klanie czekała mnie niemiła niespodzianka. Czarna peleryna i włócznia za pasem dodawały mi otuchy.
— Doprawdy podziwiam to, jak potrafisz omotać sobie konika wokół kopyta... - rzekł z zadowoleniem kary ogier, przebierając kończynami w śniegu. - Przekaż wszystkim, że mają być w stanie pełnej gotowości, a Grey przekaż, że potrzebne nam będą dwa renifery.
— Chodziło ci o jakieś jelenie twojego pokroju? - zauważyłam kąśliwie, wyciągając szyję. Jego pysk szybko zachmurzył się: ,,Nie pyskuj"
— Tylko jedna rzecz. Chyba masz wystarczająco dużo ogaru? - Co mógł planować? Nowych rekrutów? Raczej kolejną akcję, z posłańcami czekającymi na miejscu...Z bólem przekazałam wszystkie wiadomości, po czym odetchnęłam, planując swoje kroki do zwycięstwa. Za Grey można wysłać kogoś, kto udaremni zamiary Piekielnego Ptaka. To od niej zależało głównie powodzenia misji. A następnie wystarczy poczekać na właściwą okazję.
<Khonkh? Takie pogmatwane...Czek, co ja tu nabazgrałam...?XD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!