Strony

7.03.2018

Od Khonkha "Zwycięstwo. Władca, nauczyciel życia stadnego" Cz. VI

Nie musiałem nawet wygłaszać żadnego przemówienia, by zachęcić swoich wiernych poddanych do walki. Wszyscy i tak byli już odpowiednio nastawieni i wprost nie mogli doczekać się rozlewu świeżej krwi. Zhańbionej krwi. Porażka naszych wrogów była już tylko kwestią czasu. Zaatakowaliśmy z samego rana. Zasadzka, którą zastawiło Stado Hańby, nie pomogła im za bardzo. Czułem, że mój Sędzia także pragnął już zanurzyć się w czyimś ciele i wypełnić swoje zadanie, wymierzając sprawiedliwość. Przez długi czas nie miałem okazji go używać i z tego powodu mógł poczuć się zaniedbanym. Dziś jednak mu to wynagrodzę-pomyślałem. Nie musiałem długo czekać. Już po chwili pod mój miecz trafił jakiś niedoświadczony młodzik.  Na moje nie miał więcej niż trzy lata. Mógł przeżyć jeszcze wiele szczęśliwych lat, gdyby nie wybrał życia w tym gnieździe pełnym haniebnych żmij o końskich pyskach-pomyślałem, słysząc przy tym i czując, jak gładko miecz wchodzi w jego ciało. Koń padł martwy u mych stóp, a ja od razu wyciągnąłem z niego swój miecz. Jednocześnie zachowałem pełną czujność i dzięki temu wyczułem, że ktoś ponownie chce mnie zaatakować. Odwróciłem się szybko i wymierzyłem cios karemu koniowi. Mimo że był bardzo zaskoczony, zdołał jakoś zablokować mój szybki atak. Cofnąłem się, unikając ostrza jego włóczni. Żałowałem, że nie mam ze sobą jakiejś tarczy. Zdecydowałem, że po tej walce będę musiał sobie jakąś załatwić. Mój przeciwnik ponownie zaatakował, a ja byłem zmuszony znowu zrobić unik. Myślałem nad tym, jak najlepiej będzie go pokonać, gdy coś podłużnego przeszyło powietrze tuż obok mojej głowy. Koń zastygł z niemym wyrazem zaskoczenia i niedowierzania na swoim pysku, po czym upadł bez życia na ziemię. Obejrzałem się i ujrzałem stojącą za mną Yatgaar. Klacz spojrzała na mnie. Moje spojrzenie mówiło: dzięki za pomoc. Wiedziałem, że ona wyłapie i zrozumie tę niemą wiadomość. Z kim jak z kim, ale z Yatgaar idealnie rozumieliśmy się bez słów. Następnie oboje odwróciliśmy się i powróciliśmy do walki. Potem mój miecz miał okazję pozbawić życia jeszcze dwa konie. Pierwszy z nich sam mnie zaatakował. Walka trwała dość długo i nie zanosiło się na szybkie zwycięstwo. Mój przeciwnik musiał być nieco bardziej doświadczony niż jego poprzednicy. Walczył jednak za pomocą krótkiego sztyletu, co skutecznie utrudniało mu zabicie mnie. W końcu jednak udało mi się zatopić miecz aż do połowy w jego piersi. Martwe ciało upadło na ziemię z głuchym łoskotem, którego jednak w gwarze walki nikt nie słyszał. Może i ja tak naprawdę tego nie usłyszałem, a tylko mi się wydaje? Może zadziałała siła mojej wyobraźni, która była pewna, że tak to powinno wyglądać? Następnie rozejrzałem się uważnie dookoła. Zauważyłem Mikado spierającego się z jakimś koniem. Z tyłu podchodził do niego drugi przeciwnik, którego szpieg nie był w stanie zauważyć. Chciałem rzucić się w tamtą stronę i pomóc koniowi, ale kątem oka spostrzegłem, że coś leci w moją stronę.
-Mikado, za tobą!-krzyknąłem, jednocześnie robiąc unik przed lecącym wprost na moją osobę sztyletem. Szybko odwróciłem się, by spojrzeć, co z Mikado. Jego poprzedni przeciwnik leżał już martwy na ziemi. Ogier walczył teraz z koniem, który planował go wcześniej zaatakować z zaskoczenia. Szpieg miał widoczną kontrolę nad tą walką. Rozejrzałem się więc ponownie po polu naszej bitwy. Ujrzałem, jak grupa koni ucieka. Rozpoznałem wśród nich jednego z nowych dowódców Stada Hańby. Postanowiłem jednak zająć się tym później. Odwróciłem się w chwili, kiedy jakiś koń wymierzał mi cios. Z łatwością go zablokowałem.
-Wy wszyscy musicie zginąć! Żałosne kreatury! Poczujecie smak sprawiedliwości! Pożałujecie, że kiedykolwiek weszliście nam w drogę!-wołał ze złością.
-Otwórz oczy! To wy będziecie żałować wojny z nami! A raczej żałowalibyście, jeśli udałoby wam się przeżyć, ale na to nie liczcie, wstrętne szumowiny!-odkrzyknąłem, ponownie blokując atak ogiera i zadając własny cios. Na przedniej nodze mojego rywala pojawiła się wielka rana. Koń syknął z bólu i skulił się na ułamek sekundy, ale zaraz potem ponownie stanął do walki. Musiałem przyznać, że spodobał mi się jego hart ducha. Ponadto widać było, że zna się na walce. Miał dobrą technikę i był silny. Zwinności też mu nie brakowało. Nie łatwo było mi go pokonać. W końcu jednak ktoś musiał okazać się lepszym i wygrać starcie. Im dłużej trwała walka, tym większe było prawdopodobieństwo, że któryś z nas popełni jakiś błąd. Tak też się stało, na szczęście nie w moim przypadku. Dzięki pomyłce mojego przeciwnika udało mi się wytrącić mu jego broń. Miecz poleciał kilka mterów dalej. Szkoda, że nie jest członkiem naszego klanu-myślałem, zadając mu śmiertelny cios w pierś. Kiedy ponownie rozejrzałem się po polu walki, okazało się, że nasza bitwa miała już się ku końcowi. Po kilku chwilach padły ostatnie konie ze Stada Hańby, które nie zdecydowały się uciec i nie zostały też zabite wcześniej przez moich wiernych poddanych. Kilku członków klanu miało wyraźną ochotę na pościg za dezerterami. Bez problemu zgodziłem się na to. Skoro tego chcieli, droga była wolna. Reszta członków, po wstępnym opatrzeniu ran, ruszyła w stronę naszej bazy. Po drodze rozglądałem się i obserwowałem inne konie. Nie mogłem wprost uwierzyć, że było już po wszystkim. Na szczęście na pierwszy rzut oka nikt nie odniósł poważnych obrażeń, choć z wielu ran sączyła się krew.
-Udało się. Zostały jeszcze tylko te tchórzliwe niedobitki, ale nasi się nimi zajmą-powiedziała Yatgaar, która szła obok mnie.
-Nie mogę wprost w to uwierzyć. To moja pierwsza wojna-odparłem.
-Serio? Ja uczestniczę w jakiejś średnio raz w tygodniu-powiedziała klacz. Spojrzałem na nią. Nie miałem pojęcia skąd ona miała siłę się jeszcze uśmiechać.
-Jakoś nie zauważyłem. Choć po tobie można się wszystkiego spodziewać-odparłem i także spróbowałem się uśmiechnąć. Po powrocie do bazy okazało się, że Stado Hańby dotarło i tutaj, ale Kasja i Eragon poradzili sobie z intruzami. Teraz swoją "walkę" miał Nick, który musiał opatrzyć wszystkich rannych.
~Wieczorem~
Rozmowy o wojnie trwały nadal. Wszyscy mieli sobie mnóstwo do opowiedzenia. W końcu po tak długim czasie życie w niepewności i ze świadomością stale grożącego niebezpieczeństwa, nastał czas świętowania zwycięstwa.
-Strasznie się cieszę, że nam się udało-powiedziała stojąca nieopodal mnie Marabell.
-A dopuszczałaś jakąkolwiek inną możliwość? Klan Mroźnej Duszy zawsze zwycięża-odparłem poważnym tonem.
-To prawda. Nikt nas nigdy nie pokona. Nigdy-dodała Yatgaar, która pojawiła się za nami.
-To nieładnie podsłuchiwać i wtrącać się do czyjejś rozmowy- powiedziałem, odwracając się.
-Po pierwsze, nie podsłuchuję. Mówicie tak, że z łatwością można was usłyszeć. Poza tym i tak wszyscy mówią o tym samym. A jeśli moja obecność wam przeszkadza, to odejdę-odparła klacz.
-Przestań, tylko żartowałem-powiedziałem. Razem z Yatgaar i Marabell rozmawialiśmy jeszcze przez jakiś czas o wojnie, ale nie chwaliliśmy się swoimi osiągnięciami. W końcu jednak gniada klacz odeszła zmęczona.
-Dobra, teraz przyznaj się szczerze. Ilu wrogów załatwiłaś?-spytałem.
-Na pewno więcej niż ty-odparła z uśmiechem Yatgaar.
-Ejj!-udałem oburzenie, odwracając przy tym głowę.
-No co! Jestem tego pewna!-powiedziała klacz. Spojrzeliśmy na siebie i oboje roześmialiśmy się. Przed pójściem spać jeszcze tylko cały klan obowiązkowo odśpiewał Pieśń Zwycięstwa. Nasz pełen radości z niedawno odniesionego zwycięstwa śpiew niósł się echem chyba po całej Mongolii.
 
Kiedy śmierć w oczy zajrzy
Walczyć będziemy
Kiedy broni będzie brak
Walczyć będziemy
Kiedy nadziei zabraknie
Walczyć będziemy
Kiedy wiara w zwycięstwo podupadnie
Walczyć będziemy
Kiedy sił nam braknie
Walczyć będziemy do ostatniego tchu!
 

 Kiedy wróg liczniejszy będzie
My zwyciężymy
Kiedy wróg silniejszy będzie
My zwyciężymy
Kiedy zawiodą nas właśni bliscy
My zwyciężymy
Kiedy zdradzą nas prawie wszyscy
My zwyciężymy
Kiedy przeciw nam będzie i pogoda i czas i cały świat
My zwyciężymy
I zwyciężać będziemy cały czas!
 
Koniec wojny, całe 1208 słów XD

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!