Był ciemny wieczór. Gwiazdy migotały na niebie w akompaniamencie srebrzystego księżyca. Fale obijały się o brzeg, tworząc białą pianę. Kręciło mi się w głowie, czułam także zajmujący ból, który jakby wysadzał moją czaszkę od środka. Nie wiedziałam, co się dzieje. Ostre przybrzeżne kamienie wbijały się mi w bok, na którym leżałam, a piesek, którego połacie znajdowały się akurat tuż przy mojej głowie, podrażniał oczy. Wstałam z trudem. Byłam cała poraniona. Nie wiedziałam, co robić. Na chwilę położyłam się z powrotem. Piasek obsypał mi rany. Małe kamienie podrażniały mnie. To było bardzo bolesne. Do tego było mi zimno. Znalazłam coś, co przypominało ludzkie ubranie. Zaczęłam je wkładać. To nie była jedna z prostych rzeczy. W końcu ją na siebie zarzuciłam. Było cieplej, ale nie do końca. Nagle zauważyłam, że nie ma tu rodziny, że jestem tu sama. Jednak spostrzegłam, iż nie mam racji. Usłyszałam jakieś rżenie. Jakby któryś ze mojego stada mnie szukał! Poszłam pomału w tamtą stronę. Jednak, nie znalazłam nikogo znajomego. Pytałam się o moje stado, lecz nikt nie zrozumiał mnie. Zaczęłam się martwić. Jednak, bez rodziny i znajomości drogi do nich, nie miałam innego wyjścia, jak dołączenie do tego stada. Postanowiłam znaleźć kogoś, kto wskaże mi drogę do władcy tych terenów. Podeszłam do konia, który stał do mnie tyłem. Był maści gniadej i posiadał dość smukłą sylwetkę, taką, jakiej jeszcze nigdy nie widziałam.
- Przepraszam, gdzie znajdę rządzącego tymi terenami?
<Khonkh?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!