Jak zwykle pasłam się gdzieś na uboczu. Pierzaste, postrzępione chmury przetaczały się po niebie poganiane przez nieustępliwego, prędkiego pasterza, wciąż spieszącego się w nieznane, wiatr. Wkrótce obłoki zaczęły sinieć i ciemnieć, jakby w bezsilnej wściekłości na okrutnego bacę, zapowiadając opady śniegu. Stałam całkowicie w bezruchu, machając tylko delikatnie ogonem, rozkoszując się tą chwilą, w której pierwsze płatki spadły na mój grzbiet i grzywę. Wtem cały ceremoniał zakłócił mi bliżej nieokreślony dźwięk; połączenie przeraźliwego krzyku, jęku i zaskoczenia. Spojrzałam zdziwiona w tamtą stronę, zachowując maksymalną czujność. Wśród wirującego coraz szybciej zimnego puchu dostrzegłam sylwetkę Carsen jakieś dobre 100 metrów dalej. Zaczęła do mnie biec właściwie na trzech nogach, bowiem lewą przednią prawie nie dotykała ziemi. Dostrzegłam, że sączyła się z niej ciurkiem krew, a gdy podeszła bliżej - dwie, charakterystyczne dziurki. Dyszała ciężko, nie tyle ze zmęczenia, ile z przerażenia.
- Wąż zaskoczył mnie w legowisku...szybko, proszę. - powiedziała błagalnie. Z początku przewróciłam oczami, ale pomogłam jej się o mnie oprzeć i doprowadziłam do stada, gdzie od razu zajęli się nią zielarz i medyk.
- Jak to się stało? - Khonkh od razu po krótkiej obserwacji poczynań lekarzy podszedł do mnie.
- Nie było mnie przy tym. Z tego co wiem, musiała smutnym przypadkiem trafić na legowisko węża, najprawdopodobniej mokasyna dalekowschodniego. - wyjaśniłam nieco obojętnym, ale i przejętym tonem. Później, rzecz jasna, musiałam czuwać przy klaczy, zresztą i tak nie miałam nic lepszego do roboty.
Wkrótce sierść jej pociemniała od potu, mimo mrozu, stała cała drżąca, podpierana przez innych. Rana została już oczyszczona. Zaczęto uciskać ją, by wycisnąć jak najwięcej jadu, jęki wydobywały się z pyska Carsen. Wkrótce po wielu wyczerpujących minutach nałożono opatrunek.
- Nic więcej nie możemy zrobić. - orzekł Kepper. Władca pokiwał w milczeniu głową.
- Trzymaj się. - powiedział dosyć pokrzepiająco jak na obecną sytuację. W pewnym momencie klacz zachwiała się i położyła na ziemi, zanim zdążyłam wyciągnąć szyję, nim ktokolwiek zdążył pomóc. Było jasne, że nie wstanie, lecz był to równocześnie zły znak. Wszyscy czuwali, podszczypując trawę. Przez pewien czas było spokojnie, cicho...martwo. Wtem ciało zaczęło mocniej drżeć, oddech wypłyciał, w oczach czaiło się przerażenie. Natychmiast zjawili się przy rannej zielarz z medykiem, lecz zupełnie nie mieli pojęcia, co zrobić.
Mimo wszystko widok ten zaczął mnie niemal torturować. Nagle Carsen ogarnął dziwny spokój. Najwyraźniej nikt tego nie zauważył, zbyt przejęty drgawkami, tylko gdzieś w tęczówkach czaił się on. I tak, jak fala zakrywa głowę fatalnego pływaka, tak gwałtownie urwał się dech. W powietrzu rozpłynęła się ostatnia strużka pary. Stado zamarło. Przymknęłam na chwilę powieki.
- Nikt z nas tak naprawdę nie znał Carsen dobrze. Ale była wiernym członkiem Klanu Mroźnej Duszy. I taką ją zapamiętamy. - rzekł Khonkh. Mimo to, staliśmy jeszcze dobre kilka chwil, nim konie pozostawiły ciało w spokoju.
THE END I THE END DLA CARSEN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!