Staliśmy jeszcze przez chwilę, by pot wyparował z naszych ciał razem z obłoczkami pary wydobywającym się z naszych chrap. Wpatrywałam się w linię horyzontu, tym razem ciemnozieloną, oznaczającą ten gęsty, dobrze nam znany bór, z którego niedawno się wydostaliśmy, a przed nim rozciągał się zwyczajny, dość jałowy płaskowyż. Khonkh obejrzał się do tyłu, poszłam w jego ślady. Miejsce naszego postoju także zbliżyło się znacznie do horyzontu, tej intrygującej granicy...
- Wracajmy. - wyszeptał koń. Pokiwałam w milczeniu głową. Wróciliśmy w ciszy stępem do reszty klanu.
~*~
Nie wolno mi wciąż oddawać się rozrywce. Plany i Krucze Cienie czekają, bogactwa i chwała czekają. Mimowolnie wspomniałam nasze wodne harce. Nie, za tym pójdą inne wspomnienia, nie. Od kiedy przychodzą do ciebie jakieś wspomnienia? Odrzuciłam te myśli i zmieniłam tor. Właściwie, to całe planowanie i realizowanie to przecież czysta rozrywka. - stwierdziłam i wzięłam się do roboty. Zaczęłam grzebać kopytem w ziemi, wskazując po kolei na wszystkich członków, także nasz niedawny nabytek - Grey. Nie mogłam tego robić w nieskończoność, na szczęście wszyscy zorientowali się w miarę szybko. Fenrira zostawiłam, aby nie prowadzić zbyt dużej grupy. Postałam jeszcze chwilę, po czym ruszyłam przed siebie w kierunku południowym, na poprzecinaną delikatnymi zarysami jałową płaszczyznę przylegającą do zagajnika. Co jakiś czas przystawałam, niby skubiąc jakąś roślinność, by nie wzbudzać zbytnich podejrzeń. Gdy odeszłam wystarczająco daleko, zawróciłam i szłam brzegiem zagajnika, teraz przechodzącego w prawdziwy las. W pewnym momencie weszłam pomiędzy kolumny pni, po czym zatrzymałam się na czymś między polaną a przerzedzeniem puszczy. Wkrótce zjawili się wszyscy wywołani przeze mnie członkowie i na wstępie skłonili się lekko: Aron, Bush Brave, Grey. Czas zacząć pierwszą zbiorową naradę.
- Szlachetne Cienie Kruków, witam was na pierwszym spotkaniu zbiorowym. Przejdę od razu do konkretów. - zaczęłam łagodnym, spokojnym, lecz mocno stanowczym głosem. Mimo to siwek (jak mi się czasem wydawało, lekko przygłupawy, ale posłuszny) spytał niepewnie:
- Nie ma nas tu wszystkich; czemu Fenrir został?
- By nie wzbudzać zbyt dużych podejrzeń, Aron. - rzekłam ostro. - Nie zamierzam tego przedłużać, żeby zaczęto na nas polować. Ostatnie plotki przyniosły oczekiwany skutek, choć może nie w takim stopniu, jak tego chcieliśmy, lecz ziarno wątpliwości zostało zasiane. Czas na podlanie go, aby nie uschło. Czas na dosypanie drewna, by ognisko nie zgasło. - większość uśmiechnęła się, każdy na swój sposób, jednak na każdym pysku malował się wyraz dziwnego, drapieżnego zadowolenia. - Teraz należy uderzyć prosto w nasz cel. - chwila przerwy, głęboki wdech. - Jakieś pomysły? - niektórzy popatrzyli po sobie, zdziwieni. No tak...bo tylko dowódca ma się głowić nad całym planem, a oni odwalą czarną robotę? W sumie, niech teraz wysilą trochę te mózgownice, może znajdzie się coś lepszego...w co szczerze wątpię. - dodałam w myślach z ironią na koniec. Wciąż trwała napięta, niebezpieczna cisza. W końcu po około minucie puściłam luźno wodze emocji.
- Nic? - powiedziałam, specjalnie przeciągając głoski. - Żadnego pomysłu w zakątkach umysłu? Doprawdy? - postąpiłam krok w ich stronę, wyprostowana niczym struna. - Dołączyliście tylko po to, by karmić się pracą i zwycięstwem innych? - trochę spytałam, trochę stwierdziłam. - Każdy, kto nie umie na siebie zapracować, ginie. Kto nie umie tego robić w zespole także. A z prawami natury nie będę się kłócić. - oświadczyłam, po czym spuściłam trochę wzrok, by zakończyć na chwilę obecną tortury.
- Z pewnością trzeba... - spojrzałam na mówiącego, którym okazał się Bush Brave - ...obarczyć go jakąś winą. - pokiwałam nieznacznie łbem na potwierdzenie.
- Oto, czego pragnę: aby jedno z was go w to wplątało. Najpierw można jeszcze zaaranżować w przeddzień akcji jakąkolwiek kłótnię, by miało to swój motyw. - wszyscy słuchali w napięciu. - Kiedy Khonkh będzie na plaży, wybrany stanie na brzegu jeziora, bliziutko, tam, gdzie fale obmywają już połowę kończyny. Reszta pozbędzie się niepotrzebnych świadków. Wtedy niech wyda z siebie jak najbardziej wiarygodne wołanie o pomoc, i wpatrując się w dal, jakby ujrzał morskiego węża czy inną poczwarę, poczeka, aż dobiegnie do niego od tyłu. W tym momencie rzuci się naprzód, uciekając przed nim, podczas gdy Khonkh rzuci się na pomoc.
- W istocie, będzie to wyglądało jak pościg mający na celu zabójstwo... - mruknął ktoś.
- Dokładnie. Należy pozwolić też na trzymanie się przywódcy w pobliżu. Kiedy odległość będzie wystarczająca, wezwiemy innych, i cała akcja się zakończy. Jakieś pytania?
- Zaiste, dobry pomysł.
- Tak. - odezwało się parę głosów, pewnie starających się przymilić.
- Chętni? - kontynuowałam.
- Może ja. - odezwała się po dłuższym namyśle Grey. Dopiero co dołączyła, a już rzuca się na głębokie wody. No proszę.
- Jakie masz niby powody? - zastrzygłam uchem.
- Niezbyt dobrze dogaduję się z władcą, ale nie można też powiedzieć, że jesteśmy wrogami. Myślę, że w takich relacjach jedna kłótnia wystarczy, żeby spalić ostatni most. Może nie jestem zbyt mocna, ale postaram się z całych sił, by zdobyć nagrodę. - coś błysnęło w jej oku. Byłam usatysfakcjonowana.
- Zatem to ty wykonasz główną rolę w przedstawieniu. A my będziemy pracowali za kulisami. - zaśmiałam się. - Szczegóły ustalimy potem pojedynczo. Rozchodzimy się. - mruknęłam stanowczo i odbiegłam.
~*~
Narada nie trwała zbyt długo. Raczej nikt nie miał teraz konkretnych domysłów. Khonkh również nie wyglądał na podejrzliwego. Wkroczyłam stępem między inne konie, po czym schyliłam się, by podjeść trochę. Oto kolejny krok na drodze do szczę...zwycięstwa.
<Khonkh? Nie, nie, jestem zuy, Zagadkowy CzłekXDD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!