Strony

6.11.2017

Od Yatgaar do Khonkha ,,Mała narada"

Te opowiadanie uznaję również za to, które należy napisać co 3 miesiące w związku ze swą rangą.

Nasz marsz nie trwał długo, ale pozwolił się wszystkim rozgrzać. Na otwartą ranę na grzbiecie i lewej tylnej nodze przestałam prawie zwracać uwagę; pulsujący ból i pozostawiany przeze mnie krwawy ślad na szaro-burych resztkach śniegu i runie leśnym był niczym w porównaniu z cieczą próbującą dostać mi się prosto do oka, przez co musiałam mieć niemal cały czas je zamknięte, a w konsekwencji widziałam dość niewyraźnie prawą stronę. Tak to jest, że najmniejsze niedogodności bywają najbardziej uciążliwe...Dotarliśmy na miejsce właściwie niewiele różniące się od reszty boru, gdzie władca kazał się zatrzymać. Czyżby nie chciał już ,,przemęczać" rannych? A może ma swoje powody? Charakterystyczne były tylko dwa zrośnięte u nasady świerki.
Rozglądałam się jeszcze po okolicy, kiedy poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Z miejsca ruszyłam w stronę Tayfuna, zielarza i obecnie jedynego konia w klanie, który znał się na medycynie. Zaczął uważnie przyglądać się moim ranom, a ja z niewidoczną ulgą odciążyłam zranioną kończynę i zwiesiłam łeb. Strużka krwi uporczywie ściekała mi wydeptaną ścieżką w stronę powieki. Zacisnęłam już w złości zęby, gdy poczułam coś miękkiego, a zarazem szorstkiego na moim oku. Kiedy ktoś odsunął to ponownie, zobaczyłam Keppera trzymającego w pysku dosyć mały kawałek materiału, przesiąknięty w większości czerwienią. Dłuższą chwilę milczałam, po czym uśmiechnęłam się z wysiłkiem i rzekłam miłym głosem:
- Dziękuję. - źrebak odszedł na bok, by przyglądać się pracy ogiera, a naprzeciwko mnie stanął władca. Wyprostowałam się ponownie, nie zwracając uwagi na protest grzbietu.
- Wszystko okey? - spytał obojętnym tonem.
- Tak. - po mocowaniu się z nieco pożółkłymi, zapewne ukradzionymi pewnego pięknego dnia (bardzo dawnego zapewne) z obozowiska ludzi, bandażami i paru przekleństwach Tayfunowi oraz jego nowemu pomocnikowi, Kepperowi, udało się założyć opatrunki pod którymi umieszczono zioła mające przyspieszyć gojenie się ran. W sumie był to wręcz luksus; rzadko udaje się zdobyć takie rzeczy. Khonkh odszedł tylko na moment do Bush Brave'a, a poza tym przyglądał się temu cały czas. Od razu zabrałam się do skubania resztek roślinności. Właściwie nie przejmowałam się zbytnio urazami.
- Niebo znów jest czyste. - stwierdził nagle przywódca, odrywając łeb od ziemi. Rzuciłam mu krótkie spojrzenie, ale nie odpowiedziałam. Wtem przyszło mi coś do głowy.
- Powinniśmy już ruszać do jeziora Uws. - ogier zastanawiał się krótko.
- Faktycznie, spędziliśmy tu już dużo czasu, ale wy dwoje musicie odpocząć, a nie jest nam źle...
- Daj wreszcie spokój. - powiedziałam z nutką śmiechu. - To ledwie pół dnia wędrówki. Na razie mamy wszystkiego pod dostatkiem, ale zapasy się już wyczerpują.
- Zdążymy je uzupełnić, nawet jeśli wyruszymy parę dni później. - odparł. postanowiłam ciągnąć dalej.
- Owszem. Jesteśmy też bardziej narażeni na ataki drapieżników. I myślę, że padające drzewa podczas załamań pogody także nie są zbyt bezpieczne. - stanowczość w jego oczach nieco osłabła.
- W tym masz rację. - odrzekł. - Jednak co nam da wcześniejszy wymarsz?
- Porządny wypoczynek i być może nowe materiały. Stado musi być gotowe. - na zewnątrz zachowywałam powagę i raczej luźny styl, a emocje zostawiłam dla siebie.
- Na co? - usłyszałam wyraźne zdziwienie konia.
- Ten pokój nie będzie trwał wiecznie. Lepiej być pierwszym, niż zaskoczonym.
<Khonkh? *Gwiżdże, udając, że nic ją nie obchodziXD*>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!