Poruszałam się, najwolniej jak mogłam. Nie uśmiechało mi się słyszeć kolejne kazanie ojca, na temat tego, jak powinny się zachowywać klacze. Gdy stanęłam przed jaskinią, gdzie znajdowało się nasze schronienie, zawahałam się na chwilę.
'Czy ja na pewno chcę tam wchodzić?'
Mimo to, pełna nadziei, weszłam do środka. Skręciłam w lewo, pamiętając o zboczu na końcu prawej odnogi. Przy wejściu jak zawsze panowały ciemności, lecz gdy weszłam do jednego z pomieszczeń, łaskawie wykutej w skale przez, według mojego ojca, Boga, trzeba było mrużyć powieki, ponieważ światło które dawały pochodnie, było oślepiające. Gdy otworzyłam oczy, ujrzałam moich rodziców przekrzykujących się nawzajem.
- Ona ma to z pewnością po tobie! Ja w życiu nie złamałem ani jednej Żelaznej Zasady!
- Ty chyba nie słyszysz, co mówisz! Z chęcią przypomnę ci, co robiłeś, kiedy byliśmy młodzi!
Z racji, że mnie nie zauważyli, schowałam się w kącie, czekając, aż zapanuje względny spokój. Z korytarza łączącego pozostałe mieszkania, dochodził stukot kopyt, a zaraz potem zobaczyłam głowę przeklętego Mistrza Rady.
- Co się znowu dzieje? Kłopoty z córką?
- Nie ma żadnych kło...
- Ależ owszem! Znowu zaginęła, na nie wiadomo ile, Bóg jeden wie, co robiła i jeszcze nie wróciła — uciął wypowiedź matki ojciec.
- A może jednak tu jestem, słyszę, jak się drzesz i uszy oraz serce mi pękają? - fuknęłam.
- Marabell! Gdzie ty się znowu szlajałaś! W tej chwili masz mi to wyjaśnić!
- Marewo! Nie krzycz na nią!
- Proszę o spokój. Na pewno wszystko da się łatwo wytłumaczyć...
- Po co właściwie pan tu przyszedł?
- Wpłynęło do nas kilka...Ekhem...Skarg, dotyczących zakłócania spokoju.
- Proszę się nie martwić, już wszystko załatwione — stwierdził ojciec, zapewne czując obowiązek do słuchania się tego, co mówi Rada.
Gdy Mistrz wyszedł, rodzice popatrzyli na mnie w tym samym momencie.
- Jutro pogadamy, moja droga. Możesz mi uwierzyć, nie będziesz miała ochoty więcej znikać.
- Marewo...
- Nie, Jena, jeśli czegoś nie zrobię, w końcu przyjdzie tutaj z człowiekiem na grzbiecie!
Matka spojrzała na mnie smętnie. Z grymasem malującym się na pysku ułożyłam się na gałęziach przyniesionych i ułożonych, byśmy nie musieli spać na nagich skałach. Pochodnie zgasły, tylko jedna tliła się słabym blaskiem. Rodzice jak zwykle zasnęli szybko, co pozwoliło mi na spokojne obmyślenie planu, pozwalającego uniknąć nieuniknionego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!