-Ja... Ja nie wiem co powiedzieć- dodała klacz, po czym podeszła do mnie i przytuliła się. Odwzajemniłem to, przechylając głowę w jej stronę. Staliśmy tak przez chwilę, upajając się chwilą. Dla mnie moglibyśmy tak stać i stać całą wieczność, niestety nie ma tak dobrze.
- Co teraz?- pytanie La Vidy przerwało tę harmonijną ciszę. Nie do końca rozumiałem, co rozumie przez "teraz". Mimo to postarałem się jak najdokładniej odpowiedzieć mojej ukochanej.
- Jak to "co"? Pada, więc albo czym prędzej wrócimy do stada, albo zostaniemy tutaj i spróbujemy jednak poszukać jakiegoś schronienia. A jak już powrócimy do klanu to oficjalnie zawrzemy związek, może zostaniemy tu jeszcze na trochę, a potem wyruszymy w dalszą wędrówkę.
- Czyli tak poniekąd wszystko będzie tak jak dawniej, choć nie do końca- odparła klacz.
- Masz rację. Tak jak dawniej, ale nie do końca. Bo począwszy od teraz, nic już nie będzie takie samo. Bo od teraz będę się codziennie budzić jako najszczęśliwszy ogier na świeci u boku mojej ukochanej.
- Ja mogłabym powiedzieć dokładnie tak samo. Jestem najszczęśliwszą klaczą na świecie- odparła La Vida i uśmiechnęła się do mnie, na co ja odpowiedziałem swoim uśmiechem. Deszcz w międzyczasie przestał padać i już tylko lekko kropił. Postanowiliśmy więc nacieszyć się sobą na osobności jak najdłużej i wrócić do stada dopiero jutro. Zawróciliśmy i szliśmy razem, bok w bok. Cieszyliśmy się tym, że jesteśmy razem. Jedynie patrzyliśmy się na siebie nawzajem z miłością i uśmiechaliśmy się. Słowa nie były nam potrzebne. Minęliśmy miejsce, do którego doszliśmy poprzednio. Gdy zaś zaczęło zmierzchać, poszukaliśmy miejsca. Stanęliśmy tak blisko siebie, że stykaliśmy się bokami, a także głowami, gdyż oboje zwiesiliśmy je z tej samej strony.
- Dobranoc, kochana La Vido- wyszeptałem.
- Dobranoc, ukochany Shere Khanie- odparła klacz.
~~~~~~~~
Obudziłem się trochę wcześniej niż La Vida, jednak już po kilku minutach ona także nie spała. Zjedliśmy razem śniadanie i, chcąc nie chcąc, udaliśmy się w drogę powrotną.
- Wiesz, trochę się stresuję- powiedziała klacz.
- Czym?
- Bo teraz nie będę już zwykłą klaczą, tylko partnerką władcy. Nie wiem, czy poradzę sobie w tej roli. Co właściwie będzie należało do moich obowiązków?
- Po pierwsze, ty zawsze byłaś niezwykłą klaczą, inaczej nie zakochałbym się w tobie, prawda? Po drugie, nie przejmuj się, na pewno sobie poradzisz. Będziesz teraz miała większe przywileje, ale właściwie żadnych trudnych czy poważnych obowiązków, więc nie martw się- odparłem.
- Aha- powiedziała tylko La Vida. Znów zapadła między nami cisza, ale wiedziałem, że moja partnerka mocno nad czymś rozmyśla.
- Nad czym tak dumasz?- zapytałem w końcu.
- Trochę się jeszcze martwię, jak wszyscy zareagują.
- A jak mają zareagować? Na pewno ucieszy ich wiadomość o tym, że znalazłem sobie tak wspaniałą partnerkę.
- Ty tak myślisz, ale niekoniecznie musi tak być- odparła La Vida. Przez resztę drogi się tak przekomarzaliśmy.
- No cóż, pierwsza "kłótnia" zaliczona, więc się już tak nie przejmuj- powiedziałem do klaczy, gdy byliśmy już w pobliży klanu. Kiedy dotarliśmy na miejsce, zamierzałem od razu zwrócić uwagę wszystkich i zawiadomić oficjalnie o moim partnerstwie, ale nie było mi to dane. Od razu bowiem podbiegł do mnie Vika i nim zdążyłem zaprotestować, odepchnęła La Vidę nieco na bok.
- Shere Khan, dlaczego tak długo cię nie było?!
- Co jest, co się stało?- zapytałem od razu, gdyż w jej głosie słychać było duże napięcie, ale i smutek.
- Zeszłej nocy, kiedy cię nie było...- Vika ściszyła głos. Cała złość w jednej chwili z niej uleciała. Zaczęła się trząść i zwiesiła smutno głowę. Podszedł do niej Raphael i przytulił ją.
- Już, już. Już dobrze, nie płacz- powiedział.
- Co się tu właściwie stało?- zapytałem, dyskretnie zerkając na La Vidę. Klacz na razie przyglądała się tej scenie.
- Zeszłej nocy zmarł Nicolet- powiedział Raphael.
- Co? Jak to? Co mu się stało?
- Nic... po prostu zmarł. Od rana jesteś szukany, żeby cię o tym zawiadomić. Trzeba zająć się pogrzebem- odparł ogier. Nie musiał mi tego mówić, zdawałem sobie z tego sprawę. Na chwilę się załamałem. Zmarł bardzo dobry, mądry, oddany mi członek klanu w dodatku należący do Rady Starszych, w dodatku zbiegło się to w czasie z tak ważnym dla mnie wydarzeniem.
- Dobrze, zaraz się wszystkim zajmę. Na razie chciałbym, żebyś uspokoił Vikę.
- Dobrze- Raphael pokiwał głową i odszedł z zanoszącą się płaczem klaczą u boku. Podszedłem do La Vidy.
- Wybacz, przez chwilę spadłaś na dalszy plan. Zaraz wszystkich zwołam i ogłoszę nasze partnerstwo. Potem zajmę się pogrzebem Nicoleta- powiedziałem. Klacz pokręciła prawie niezauważalnie głową.
- Nie, może lepiej trochę poczekajmy? Teraz to chyba nie najlepszy moment- odparła La Vida.
- Nie ma na co czekać, bo potem nigdy nie nadejdzie dobry moment- odpowiedziałem.
<La Vida? Spoko, mi też wychodzi raz lepiej, a raz gorzej XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!