Powietrze przeszył łoskot spadających ze zbocza drobnych kamieni, które pociągnęły za sobą potężną chmurę ciężkiego, odbierającego widoczność pyłu. Na jedno ze ściennych usypisk właśnie skoczył ryś i to jego gwałtowny ruch na chwilę zachwiał parowem. Samo zwierzę sprawiało wrażenie zaniepokojonego, jak gdyby zastanawiało się czy kolejny fałszywy ruch i zaraz nie osunie się na ziemię. Kiedy jednak spostrzegło, że nic mu nie grozi i, że znalazł się blisko dna głośno zawarczał, odsłaniając dwa przednie, tępo zakończone kły. Drugi kot pochylając nisko łopatki zrezygnował z samodzielnych prób poszukiwania bezpiecznego zejścia, przeszedł w miejsce, z którego drogę znalazł jego pobratymiec i skokiem pokonał dzielącą ich rozpadlinę. Obserwując całą sytuację, pogalopowałem w kierunku, gdzie jeszcze przed chwilą stały rysie i znajdowszy się zaledwie trzy kopyta nad nimi podniosłem wysoko przednie kończyny, wściekle młócąc nimi nad ziemią i rżąc donoście, przykuwając tym samym uwagę drapieżników. Wiedziałem, że nasze szanse nie zostały z góry przekreślone, co prawda kotów była dwójka, lecz oba wyglądały na przeraźliwie głodne, a co za tym idzie, na pewno nie były w pełni sił. Wyleniała, brudna sierść sterczała ze skóry opinającej wystające żebra i kręgi kręgosłupa. Brzuchy miały podciągnięte wysoko, a głowy poranione. Walka z nimi zapowiadała się na łatwiejszą, niż ze zdrowymi osobnikami tego samego gatunku. Rysie zawarczały nerwowo dostrzegając mnie, jako by nie do końca wiedziały, na której potencjalnej ofierze się skupić i ponownie chciały wrócić na stabilny grunt. Jeszcze dwukrotnie stanąłem dęba i dwukrotnie uderzyłem kopytami o ziemię, sprawiając, że kolejne kamienie spadały w dół i uderzały w drapieżniki. Nie ratowało to sytuacji, lecz zdecydowanie zyskiwałem na czasie. Ponownie przeniosłem wzrok na klacz, żeby zobaczyć w jakimś jest stanie, a gdy to zrobiłem do moich uszu dobiegł szmer pazurów przesuwanych po glebie.
- Edward, uważaj! - w tym samym momencie usłyszałem wrzask Calipso, a gdy ponownie spojrzałem w dół znalazłem się niemal twarzą w twarz z kotem, który wymierzył we mnie łapą, a drugą uczepił się suchej ziemi i podciągnął w górę. Uniknąłem ataku odskakując w tył i już planowałem całym ciężarem jednej z nóg nastąpić na zwierzę, ale szybko przez myśl przemknęło mi, że gdy to zrobię to ryś z całą pewnością spadnie, a wtedy nie będzie miał problemu z dostaniem się do Calipso. Odsunąłem się w tył pozwalając rywalowi wspiąć się na urwisko, a gdy to zrobił wiedziałem, że rzuci mi się prosto na szyję. To przeczucie pozwoliło mi kolejny raz uniknąć rany, ponieważ kot właśnie przymierzał się do ataku, gdy obróciłem się na przednich nogach. Mając w gotowości tylne kończyny, zamachnąłem się i gdy zwierzę kolejny raz usiłowało na mnie skończyć, uderzyłem je z całej siły w pierś. Odrzuciło je to na co najmniej siedem kopyt. - Stado! Przyprowadź innych! - ponownie ryknęła dereszowata, ujmując w pysk srebrną rękojeść sztyletu. - Nie wydostaniesz mnie stąd sam. Idź!
Rzuciłem szybko wzrokiem na kota, który poturbowany oddychał ciężko i kolejny raz spojrzałem w dół. Drugi musiał właśnie znaleźć przejście na dół, gdyż nagle zaczął szybko się przemieszczać. Krew uderzyła mi do głowy. Nie myśląc nad tym co robię, podszedłem do krawędzi, przysiadłem na zadzie i skokami przesuwałem się w kierunku dna parowu.
- Edward! - podniosłem głowę. Usłyszałem głos i ewidentnie nie należał on do Calipso. Rozejrzałem się. Po równoległej stronie parowu stało stado z Opium na czele. Chciałem się zatrzymać i już otworzyłem pysk by zwołać ich do siebie, gdy nagle moja przednia lewa noga trafia w coś twardego. Nabrałem gwałtownie powietrze w płuca, gdy zacząłem przechylać się na bok. Upadłem na bok i niemal od razu, obcierając grzbiet i boki o suchą ziemie ujrzałem, że toczę się na dół. Uderzając w ziemie odczułem ból. Na chwilę przed oczami zrobiło mi się ciemno, acz gdy tylko się podniosłem, obraz znów się wyostrzył. Mój wzrok od razu padł na ścianę, gdzie Evil War, Donatello i Kallen właśnie powoli schodzili na ziemię, podczas, gdy drapieżnik był już kopyto od dna. Wlepił we mnie żółte ślepia i na ułamek sekundy zastygł jak posąg po czym rzucił się wprost pod moje nogi, a następnie podskoczył wprost do łopatki. Poczułem pieczenie, gdy jego pazury wbiły się w nią i przeciągnęły w dół. Szamocąc się zrzuciłem z siebie natręta, a gdy ten spróbował zaszarżować na mnie kolejny raz, złapałem go zębami za skórę przy karku i odrzuciłem w boku, samemu tak że się odsuwając. Ryś już podniósł się kiedy natarła na niego Evil War kopiąc i nie zważając na to gdzie trafia przeciwnika. Wtem pojawił się przy niej Donatello i również zaatakował drapieżnika. Zwierzę najwyraźniej właśnie zrozumiało, że jego szanse zmarniały do zera i unikając końskich kopyt oddaliło się biegiem w głąb parowu. Odetchnąłem czując, że chwieją mi się nogi i przeszukując wzrokiem członków stada. Zatrzymałem się dopiero trafiając na Kallena, który właśnie podszedł do Calipso.
[Calipso?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!