Strony

2.06.2017

Od Shere Khana do La Vidy (S)- "Miłość"

Skupiłem się na walce z ludźmi i straciłem z oczu La Vidę. Na szczęście wkrótce dwunogi zostały prawie doszczętnie stratowane. Dwóm z nich udało się uciec, dlatego też wysłałem za nimi w pogoń Coralake. Przyznam szczerze, przez chwilę miałem ochotę dać jej kogoś do towarzystwa dla bezpieczeństwa, ale zaraz przypomniałem sobie, że mowa o naszej zabójczyni, która sama w sobie jest największym możliwym zagrożeniem i nie potrzebuje pomocy, zwłaszcza przy zabijaniu. Tak więc klacz pobiegła za uciekinierami, co by nie dotarli do jakichś innych ludzi i uprzejmie im o nas nie donieśli. Nie mogłem w końcu wykluczyć, że tych istot jest tu więcej. Sam zaś postanowiłem wszystko sprawdzić i naprawić na miejscu. Przede wszystkim trzeba było opatrzyć rannych. Na tym najlepiej znały się nasza medyczka, Vika i nauczycielka medycyny, Hana. Dlatego też im powierzyłem to zadanie. Na początku mieliśmy troje rannych. Byli to Iris, Amigo i Monte. Jednak żadne z nich nie było ranne zbyt poważnie i wszystko wyglądało w miarę dobrze. Iris lekko krwawiła z tylnej nogi, tak samo Monte. Amigo zaś miał na szyi kilka widocznych otarć, pamiątki po linach dwunogów. Gdy Vika i Hana zajęła się rannymi, stado wreszcie uspokoiło się. Kilku członkom poleciłem sprawdzić teren. Dopiero kiedy wydałem wszystkie polecenia i część koni rozeszła się, zobaczyłem leżącą na uboczu, nieprzytomną La Vidę. Czym prędzej do niej podbiegłem. Chociaż na pierwszy rzut oka widać było, że klacz straciła przytomność, i tak pierwszym moim odruchem było sprawdzenie tego. Wiem, to było głupie i niepotrzebne. Zaraz potem przywołałem do siebie Vikę. Na szczęście skończyła już zajmować się innymi. Razem opatrzyliśmy La Vidę.
- Będziemy musieli poczekać, aż się wybudzi- powiedziała Vika, jednak odniosłem wrażenie, że chciała coś jeszcze dodać. A może... jeśli się obudzi? Czy o to jej chodziło?- pomyślałem, jednakże już po chwili odegnałem od siebie tę myśl.
- W takim razie będę przy niej czuwał- odparłem. Klacz zaś zmierzyła mnie spojrzeniem od góry do dołu, po czym zmrużyła oczy i lekko zachichotała.
- Co?- spytałem.
- Nie, nic, tylko... zastanawia mnie twoje nagłe zainteresowanie naszą kronikarką- powiedziała medyczka, zanim zaś zdążyłem jakoś zareagować, odwróciła się i odeszła w stronę Raphaela. Ja zaś położyłem się przy La Vidzie, próbując zrozumieć, o co mogła jej chodzić. Noc stawała się coraz gęstsza, wokół słychać było coraz mniej koni, za to więcej odgłosów nocy. Nastąpiła pora, kiedy to ze swych kryjówek wychodzą najgorsze z najgorszych bestii i przeszukują las w poszukiwaniu zabłąkanych zwierząt. Większość członków stada zapadła w sen. Ja jednak nie byłem wtedy w stanie o nim myśleć. Po pierwsze, chciałem cały czas czuwać przy La Vidzie. Poza tym był jeszcze jeden, jednak w obecnej chwili trochę mniej ważny dla mnie powód. Wiedziałem, że to niesprawiedliwe, bo powinienem tak samo martwić się o każdego członka mojego klanu. Chodziła mianowicie o to, że Coralake nadal nie wróciła. Mimo wszystko nie potrafiłem się tym wtedy przejmować. Moją głowę zajmowała myśl o La Vidzie. Oby z tego wyszła. Musi z tego wyjść. Jest mi potrzebna- podobne myśli nie dawały mi spokoju przez cały ten czas. Z czasem zacząłem się zastanawiać nad ich głębszym sensem. Co znaczy "jest mi potrzebna"?- zapytał głosik w mojej głowie. Znaczy to, że Shere Khan nie wyobraża sobie dalej bez niej życia- odparł inny głosik. Przez chwilę miałem wrażenie, że oszalałem. Że w mojej głowie słyszę jakieś głosy, a to nie wróżyło nic dobrego. Pokręciłem więc energicznie głową, chcąc wypłoszyć ze swojej głowy te istoty? głosy? W końcu nie uśmiechało mi się zachorowanie na chorobę psychiczną. Wytłumaczyłem sobie to tak, że moja podświadomość przeżyła rozdwojenie jaźni, jednocześnie chciała mi jeszcze coś przekazać, ale w nieco innych niż zwykle sposób. Pewny, że mam już spokój z tajemniczymi głosami z głowy, położyłem łeb na ziemi. O dziwo, nie odczuwałem zmęczenia ani nic z tych rzeczy. Miałem wrażenie, że mógłbym tak leżeć całą noc i nie zasnąłbym. I właśnie tak planowałem postąpić, jeśli towarzysząca mi klacz nie odzyska przytomności. Jednak po kilku następnych godzinach, gdy panująca wokoło czerń przerodziła się w szarość, a niebo na wschodzie leciutko, ledwo zauważalnie zabarwiło się na czerwono, zaczęła ogarniać mnie senność. Walczyłem z nią z całej siły, wmawiając sobie, że nie poddam się, jednak nie udało mi się  wygrać walki ze snem. Jednak tuż przed zaśnięciem w mojej głowie znów odezwał się jeden ze wspomnianych wcześniej głosików. Myślisz, że zakochał się w La Vidzie?- zaraz po usłyszeniu tych słów zasnąłem. Śniło mi się... coś dziwnego. Miałem jakby dwie postacie, byłem w dwóch miejscach naraz. Tak jakbym żył w kilku wymiarach jednocześnie? Nie potrafiłem sobie tego wytłumaczyć, jednak wiedziałem, że jednocześnie miałem jakby dwa sny, które przedstawiały zupełnie inne światy. Najpierw zaczął się sen główny, który wyglądał jak film zawierający wspomnienia, głównie z mojego dzieciństwa. Zarówno te dobre, jak i złe, chociaż na szczęście nie było tam nic o otruciu mnie ani śmierci ojca czy ciotki. Te momenty zostały jakby pominięte. Następnie sen rozdzielił się na dwa. Różniły się od siebie tylko jednym. W pierwszym występowała La Vida, w drugim nie. W jednym śnie klacz dołączył do nas tak jak w rzeczywistości, przeżyłem powtórnie kilka naszych wspólnych wspomnień. Byłem niespotykanie szczęśliwy i spokojny. Pewny, że wszystko jest jak należy i będzie tak dalej. W drugim zaś La Vida nigdy się nie pojawiła, nie dołączyła do Klanu Mroźnej Duszy. Oczywiście nie spowodowało to naszego upadku, jednak łatwo można było wyłapać różnicę, przede wszystkim we mnie. Nadal byłem samotnikiem, który z nikim nie nawiązał bliższej więzi, przez co ogólnie układa mu się coraz gorzej. Rządzi jak najlepiej, jednak wewnętrznie czuje, że czegoś mu brakuje. Odczucie to zaś powoduje, że nie jest w stanie być takim, jakim powinien. W dodatku Shere Khan z tamtego snu jest wiecznie niespokojny o losy swego klanu, rzadko się ciesz. Gdy się obudziłem, dochodziło południe. Od razu sprawdziłem, co z La Vidą. Przekonałem się, że nadal nie odzyskała przytomności. Następnie zauważyłem w tłumie koni Coralake, więc przywołałem ją, aby zdała mi raport.
- Dopadłam ludzi i ich załatwiłam. Potem stwierdziłam, że nie ma sensu wracać i przespałam się gdzieś indziej w lesie. Powróciłam rano- powiedziała klacz, na co ja pochwalająco pokiwałem głową, dając jej tym samy znak, że jestem zadowolony z jej pracy i może odejść. Gdy to zrobiła, sam z trudem opuściłem La Vidę. Za radą reszty członków, udałem się do małego potoku, który płynął nieopodal. Wypiłem sporą ilość wody, jednocześnie rozmyślając nad ostatnimi zdarzeniami. La Vida bez wątpienia jest mi droga. Bardzo droga- myślałem. Wciąż jednak byłem nieco zagubiony w swoich odczuciach. Wtem niczym grom z jasnego nieba spadła na mnie myśl: "Tylko głupiec nie połączyłby tak oczywistych faktów. Kochasz La Vidę".  Mimo że informacja była dość niecodzienna, od razu stało się to dla mnie tak oczywiste, jak to, że woda jest morka, a oddycha się powietrzem.
- To oznacza, że nic nie może się jej stać. Nie pozwolę na to. Ponadto powinienem czuwać przy niej cały czas- powiedziałem sam do siebie, zawracając w stronę, z której przyszedłem. Akurat wpadłem na Hanę.
- Vika uznała za stosowne przekazać ci, że La Vida się ocknęła- gdy tylko usłyszałem od niej te słowa, od razu wyrwałem jak z procy.
- Dziękuję za informację- zdołałem jeszcze zawołać do klaczy.
<La Vida?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!