-Budzimy wszystkich i ruszamy w kierunku... pustyni Gobi- powiedział Shere Khan.
- Pustynia Gobi? Czemu akurat tam?- zdziwiłam się.
W końcu nie na codzień wybiera się trasy przez najbardziej odludne miejsce na znanym mi świecie.
- Tamtejsze warunki sprawiają, że praktycznie nie ma tam ani drapieżników, ani ludzi- odpowiedział ogier nieco zmniejszając moje zdziwienie.
Kiwnęłam głową i pobiegłam w kierunku śpiących spokojnie koni, które mogłyby w krótkim czasie pojąć, że nie mamy szans. A sprawę stawiało w takim świetle to, co posiadali ludzie w ich obozowisku. Można by pomyśleć, skąd ja mogę mieć pojęcie do czego służą ludzkie dziwactwa. Ale takich rzeczy się nie zapomina. Nigdy nie zapomnę rozstania mojej rodziny z wolnością. Wtedy to człowiek trzymając w rękach taki sprzęt zaczął huczeć, jakby z dziwnego przedmiotu wydobywała się seria grzmotów. Podczas jednego z nich dosięgnął mnie jakby niewidzialny bicz, który ranił mnie w nogę. Kiedy noga odmówiła mi posłuszeństwa i ja, mały źrebaczek padłam wyczerpana na ziemię, człowiek podszedł do mnie i jakby wbijając we mnie jakiś długi cierń obraz przed mymi oczami zmienił w czerń. Wtedy poraz pierwszy rozstałam się z wolnością. Nie miałam pojęcia co to jest, ale wiedziałam, że jest to niebezpieczne. Zbliżałam się po kolei do mniejszych grupek śpiących koni, a tam rżałam cicho. Kiedy już wszyscy byli zbudzeni ruszyliśmy we wskazanym kierunku.
< Shere Khan? Przepraszam, że tak krótko i późno>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!