Wzrokiem nie wyrażającym jakichkolwiek emocji, wodziłem za potężnym drapieżnikiem, którego oddech był niemalże tak głośny jak jego kroki. Niedźwiedź zachowywał się spokojnie, lecz mogło być to spowodowane tym, że jeszcze nie wyczuł naszej obecności. Kiedy nas zauważy może zrobić się nieprzyjemnie, dlatego czułem, że najlepiej będzie jeżeli nie odezwę się ani słowem. Z ukosa spojrzałem na dereszowatą klacz, która ewidentnie tak jak ja postanowiła w tej chwili nie wykonywać żadnego ruchu, by nie zostać zauważoną, ale i nie sprowokować niedźwiedzia do ataku. Obserwowaliśmy go w towarzystwie nocnych akompaniamentów natury, jednak w porównaniu do niej, sami byliśmy w pewnym sensie martwi. Moja krew zaczęła pulsować szybciej, gdy zwierzę przystanęło w miejscu i skierowało wielki łeb w naszą stronę, nasłuchując i obserwując. Ułożyłem uszy płasko wzdłuż głowy, przygotowując się na ewentualną walkę, lecz wtedy pobliskie krzaki zaszeleściły i wyszły z nich trzy niedźwiedziątka. Samica odczekała chwilę, aż młode do niej dołączą, a następnie poprowadziła je między drzewa. Kiedy niedźwiedzica z potomstwem zniknęli nam z oczu, usłyszałem świst powietrza z pyska Calipso, które musiała już długo trzymać.
- Mieliśmy szczęście - zagaiłem, przedzierając się przez krzewy dzielące nas od wydeptanej ścieżki. Pomimo ograniczonej przez ciemność widoczności, dostrzegłem na niej ślady kopyt. Niewątpliwie musiały należeć one do koni z klanu. Odczekałem, aż klacz dołączy do mnie i otrząsnąłem z grzywy wplątane w nią gałązki. - Przygody z moim udziałem nigdy nie kończą się dobrze. Następnym razem możesz nie mieć tyle szczęścia - prychnąłem i arogancko uniosłem głowę, spoglądając na Calipso wyzywającym spojrzeniem.
- W takim razie nie mogę dopuścić do następnego razu - wypaliła Przywódczyni, kierując się w drogę powrotną. Rozbawiony jej uwagą, uśmiechnąłem się sam do siebie pod nosem i nie mówiąc nic więcej, ruszyłem za klaczą. Truchtałem, a moje kopyta miarowo uderzały o liściaste podłoże. Flora i fauna wprawiały mnie w dobry humor, pomimo tego co niedawno się wydarzyło. O dziwo tym razem wystarczyły słowa do tego abym się rozluźnił. Zwykle nie jestem skory do żartów i słownych zaczepek, jednak z każdą chwilą w tym stadzie czułem, że napięcie, które rosło we mnie nieustannie odkąd zacząłem żyć na własną rękę, powoli ustępuje. Korony drzew, które kiwały się na wietrze sprawiały, że czułem wewnętrzny spokój, choć powinienem teraz zastanawiać się nad moim życiem. Jednak potrafię sam siebie pozytywnie zaskoczyć. Na horyzoncie dostrzegłem sylwetki śpiących koni oraz taflę rzeki, w której odbijał się księżyc. Zwolniliśmy kroku dopiero, gdy dotarliśmy do rzeki. Przez ułamek sekundy obserwowałem delikatnie poruszający się pod wpływem powiewu powietrza, czarny ogon, którego właścicielka oddaliła się w kierunku brzegu, lecz zaraz oddaliłem się kawałek i przystanąłem w takim miejscu, że woda obmywała moje pęciny. Przeniosłem wzrok na swe zniekształcone odbicie w tafli wody. Widziałem w niej grasujące tuż nade mną czarne, jednolite niebo i gwiazdy rozsypane gęsto, jak piach. Postanowiłem nie zwracać więcej głowy znajdującej się w pobliżu klaczy. Nie oszukujmy się. Z całą pewnością nie wygląda ona na osobę towarzyską, umiejącą odnaleźć się w każdej sytuacji, ale ewidentnie potrafiącą się do nich dostosować. Z wniosków, które wysunąłem na podstawie naszych spotkań muszę przyznać, że mieliśmy ze sobą coś wspólnego, ponieważ oboje nie musieliśmy obawiać się skutków swych nieprzemyślanych decyzji, tak, żeby później zastanawiać się, czy nasze własne słowa nie sprawią, że tego samego wieczoru wylądujemy w jakimś obskurnym rowie z rozwalonym łbem - ona dlatego, że dzięki własnej pracy zyskała zaszczyt stania się przywódczynią stada, ja zaś byłem beztroski. Nie odczuwałem lęku przed tym, że to co mówię może nie spodobać się innym. Powstrzymałem się aby nie parsknąć donośnym śmiechem. Nie znam jej, lecz zdążyłem ją ocenić i porównać do siebie, a tego nie mogę stosować wobec nikogo. W każdym razie, przypuszczenia, nawet te najśmielsze, często bywają niezgodne z prawdą, jako iż niektórzy lubią być postrzegani inaczej niż są naprawdę. Trzeba było się zatem przekonać czy moje założenia są prawidłowe, choćby w minimalnym stopniu, zaś w tym celu przydałoby się trochę podroczyć, na co mój adwersarz zupełnie nie miał ochoty. O sobie również mogłem to powiedzieć. Otworzyłem pysk, przymierzając się do wygłoszenia naprędce wymyślonego pytania, ale kiedy zwróciłem głowę stronę, gdzie przed kilkoma chwilami stała Przywódczyni zauważyłem, że klacz nie stoi już tak blisko rzeki, ale wpatruje się w głąb otaczającego nas lasu.
- Calipso? Wszystko w porządku? - zapytałem, zwracając wzrok w to samo miejsce, któremu przyglądała się towarzyszka, ale nie wypatrzyłem nic co mogłoby odpowiedź na pytanie, co ją tak zaciekawiło. Ja nie tylko nie widziałem tam nic wartego uwagi, ale i nic nie słyszałem. - Nikogo tutaj nie ma za wyjątkiem nas.
[Calipso? Przepraszam, że tak długo]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!