Klan spożywał swój pierwszy posiłek dnia, zwany śniadaniem. Jako że nie miałem ochoty na towarzystwo, postanowiłem się trochę przejść i poszukać jedzenia trochę dalej. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Szedłem średnio wydeptaną ścieżką, spacer nią nie był jakoś specjalnie trudny, ale co jakiś czas trafiały się drobne gałązki, które lekko raniły mnie w nogi, jednak nie zwracałem na to większej uwagi. W pewnym momencie zauważyłem po prawej stronie coś na kształt zarośniętego przejścia. Skręciłem więc i przedarłem się przez krzaki. Znalazłem się w miejscu, gdzie rzeka miała jedno ze swoich zakoli. Niby nic nadzwyczajnego, ale to było odgrodzone od reszty lądu właśnie przez gęsty, zielony mur. To było dla mnie idealnie miejsce na śniadanie. Zacząłem powoli skubać trawę, ale w miarę upływu czasu miałem wrażenie, że mój głód jedynie rośnie. Po kilku minutach usłyszałem szelest dochodzący z krzaków. Podniosłem głowę i rozejrzałem się dookoła. Dopiero wtedy zauważyłem, że w gęstwinie naprzeciwko ktoś się skrył.
- Kim jesteś?- zapytałem, podchodząc powoli. Z morza zieleni wyłoniła się pomału biała sylwetka. Od razu rozpoznałem w niej klacz, która niedawno do nas dołączyła. Jednak, wstyd się przyznać, nie pamiętałem jej imienia, gdyż od momentu, kiedy do nas dołączyła, nie miałem z nią zbyt wiele do czynienia. Nie wychylała się zbytnio.
- Witaj, nie sądziłem, że kogoś tutaj spotkam- przywitałem się, mając nadzieję, że niedługo przypomnę sobie jej imię.
<Nadira?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!